Roman Polański spędził w szwajcarskim areszcie ponad dwa miesiące. Popierające go "autorytety moralne" i jego adwokaci starali się zrobić wszystko, aby pobyt w więzieniu przedstawić w jak najgorszym świetle. Twierdzili, że gwałciciel 13-letniej dziewczynki źle znosi izolację oraz brak regularnego kontaktu z rodziną. Podobno naraziło go to na depresję i ból brzucha.
Jak dokładnie wyglądał pobyt Polańskiego w areszcie w Winterthur dowiadujemy się dzięki gazecie Bild, która dotarła do współwięźnia reżysera. Z jego relacji wynika, że Roman mógł w każdej chwili wezwać strażników dzwonkiem alarmowym. Pracownicy instytucji penitencjarnej przybiegali natychmiast na każde jego wezwanie. Zachowywali się niczym jego służący. Innych za takie numery szybko pakowano do izolatki – podsumował zachowanie reżysera przestępca odsiadujący wyrok w tej samej celi.
Polański, który twierdził, że cierpi z tęsknoty za żoną, mógł regularnie dzwonić do rodziny i często widywał się z Emmanuelle Seigner. Miał nieograniczony dostęp do telefonu i internetu! Nie jadał nawet wraz z innymi więźniami, ale otrzymywał posiłki w celi. Najprawdopodobniej potrawy przygotowywał jego osobisty kucharz.
Faktycznie warunki, które każdego doprowadziłyby do depresji. A teraz będzie mógł jeszcze przyjmować znajomych i spacerować po pobliskim lesie.
Oby któryś ze spacerów nie skończył się we Francji.