Dorota Stalińska, która zabłysnęła ostatnio kontrowersyjną obroną Romana Polańskiego, postanowiła zaatakować swojego (byłego?) kolegę, doktora "dwa promile" Lubicza. Pomimo że dobrze go zna, nie szczędziła mu słów krytyki w rozmowie z Wp TV:
Nie ważne, że wjechał, ale ważne, że on nie zatrzymał się, ale zbiegł z miejsca zdarzenia! I co ja mogę powiedzieć? Mogę powiedzieć, że w ogóle tego nie rozumiem. Nie rozumiem jak można brać udział w wypadku, być sprawcą wypadku i nie zatrzymać się, aby sprawdzić, co się stało. To jest postawa dla mnie kompletnie nie do przyjęcia.
To jest wstyd dla każdej osoby bez względu na to czy to jest znana osoba, czy nieznana - dodaje. I tradycyjnie dorzuca coś o swoim synu: Osoby publiczne są w dużo większej mierze zobligowane do prawidłowych zachowań niż osoby normalne. Tego nauczyłam syna. Jesteśmy autorytetem dla ludzi. Nas się pyta o zdanie w wielu sprawach. Więc my musimy być wyrocznią dla ludzi w sprawie dobrych zachowań.
Zgadzamy się. Szkoda tylko trochę, że te "autorytety" ze Stalińską na czele nie zdały egzaminu przy okazji obrony swojego większego kolegi. Wykazali się znacznie mniejszą wrażliwością niż "osoby normalne".
Przypomnijmy: