Już od kilku miesięcy przygotowywał się do zabiegu. Pobranie szpiku miało się odbyć we wrześniu, ale przygotowanie biorcy, czyli chemioterapia mająca na celu zabicie wszystkich komórek rakowych w organizmie, przedłużyło się. Zbieg okoliczności sprawił, że szpik Macieja Stuhra uratuje życie dziewczynce będącej w wieku jego córki. Pod warunkiem, że wszystko się powiedzie, bo niestety nie wszystkie operacje kończą się sukcesem.
Są dwie możliwości pobrania szpiku - wyjaśnia Stuhr Faktowi. Pierwsza jest ze znieczuleniem ogólnym. Robi się punkcję z kręgosłupa. Wybrałem jednak inną metodę. Przez 5 dni brałem lekarstwo, które powoduje, że komórki macierzyste, krwiotwórcze wychodzą ze szpiku do krwi. Zabieg polegał na pobraniu krwi. Musiałem przyjąć lekarstwo, po czym poczekać kilka godzin aż zacznie działać. Potem jest sam zabieg, a potem jeszcze jedno badanie, aby sprawdzić, czy na pewno wszystko jest ok. Człowiek czuje się nieco inaczej, bo w końcu przetaczane jest aż jedenaście litrów krwi. Dodatkowo trzeba się przygotować do tego, że przez te cztery godziny trzeba siedzieć nieruchomo, co nie jest za bardzo komfortowe.
Aktor, któremu bardzo zależy na tym, by przekonac nieufnych do tej metody ratowania życia, zapewnia, że zabieg jest całkowicie bezpieczny:
Nic mi nie groziło. Zaszczepiłem się przeciwko żółtaczce, tak więc nie miałem się czego bać - wyjaśnia. Nie miałem żadnych objawów, które wskazywałyby na to, że przeszedłem jakąkolwiek poważniejszą operację. Wszystko wróciło do normy. Jeśli człowiek się zapisze do banku dawców, to w zasadzie czeka na ten telefon, przyzwyczaja się do tej myśli, że jest to możliwe, że może komuś uratować życie. Niektórzy czekają na taki telefon latami, a ja miałem to szczęście, że zadzwonił szybko.