Zła, świąteczna wiadomość dla Romana Polańskiego. Jego obrońcy, którzy wnieśli do sądu wniosek o zwolnienie go z obowiązku osobistego uczestniczenia w procesie o gwałt na 13-letniej Samantcie Geimer, ponieśli porażkę. Amerykańscy sędziowie uznali, że obecność reżysera na rozprawie przed wymiarem sprawiedliwości USA jest niezbęda. Co nie jest żadnym zaskoczeniem.
Polański będzie więc nadal czekał na ekstradycję w swoim domku o uroczej nazwie Mikly Way w szwajcarskim górskim miasteczku Gstaad. W towarzystwie rodziny i z elektroniczną opaską spędzi tam nawet i półtora roku, bo na tyle szacuje się okres, w którym zostanie wydana decyzja szwajcarskiego sądu oraz przeprowadzone zostaną wszystkie procedury. Doliczyć należy też odwołania adwokatów reżysera, którzy chcą wszystko maksymalnie opóźnić.
Szwajcarskie ministerstwo sprawiedliwości zapowiada, że wniosek o ekstradycję do Stanów zostanie rozpatrzony "na początku przyszłego roku", bez podania konkretnej daty. Spowodowane jest to faktem, iż jest on bardzo szczegółowy, podobnie jak uwagi adwokatów reżysera. Nic dziwnego, że chcą odwlec wydanie decyzji najbardziej, jak się da. Może się przecież okazać, że bliżej do granicy z Francją nie będzie już nigdy.