Była menedżerka Dody, Maja Sablewska, nie miała lekkiej pracy. Wyobraźcie sobie - spędzić kilka lat z Dorotą, znosząc codziennie jej humory. Znajomi donoszą, że jej posada wymagała nieraz schowania dumy do kieszeni.
Maja nie ma z tym problemu, że jest dla kogoś służącą - mówi Rewii wspołpracująca z nią osoba. Pozwala sobą rozporządzać, ale dobrze na tym wychodzi. Wie, co robi.
Jako menedżerka Dody musiała znosić wiele upokorzeń, ale podobno nie dlatego się rozstały. Poszło o... szczerość.
Doda nie lubi kiedy ktoś się stawia i próbuje być od niej mądrzejszy - mówi informatorka. A Majka coraz głośniej wytykała jej błędy. W końcu nie wytrzymała. I nie chodziło o upokorzenie. To Doda przeginała, dając do zrozumienia, że ma gdzieś to, co mówi jej menedżerka.
Ponoć Sablewska dokładnie zdawała sobie sprawę, że ich współpraca nie potrwa już długo, bo po prostu ze sobą nie wytrzymają. Zaczęła więc rozglądać się za nową podpieczną, najlepiej kimś, kim łatwo będzie pokierować. Znalazła Marinę Łuczenko. Tego już Doda znieść nie mogła. Podobno rozstały się w przyjaźni. Ale gdy Maja z podejrzeniem urazu głowy po wypadku samochodowym,
trafiła do szpitala, "przyjaciółka" okazała jej wsparcie w postaci złośliwego sms-a (zobacz: Doda wysłała jej do szpitala złośliwego sms-a!).
Doda znalazła sobie nowego menedżera w osobie Jarosława Burdka, który spodobał się jej rodzicom i szybko dogadał się z odpowiedzialnym za organizację koncertów bratem.
To miły człowiek, lecz na pewno nie będzie przy Dodzie przez całą dobę - mówi osoba z otoczenia piosenkarki.
No i raczej nie będzie biegał po tampony do drogerii... Zobacz:* *Do czego Doda potrzebuje menedżerów?!