W zeszłym roku Martyna Wojciechowska spędziła święta Bożego Narodzenia uwięziona w namiocie pod Masywem Vinsona na Antarktydzie. Swoją decyzję o pozostawieniu w kraju 8-miesięcznej córki tłumaczyła tym, że dziecko i tak nie będzie tego pamiętać. Podczas burzy śnieżnej przeżyła chwile grozy, będąc odciętą od świata z kończącymi się zapasami żywności. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Sama Martyna z perspektywy czasu ocenia swoje postępowanie krytyczniej:
Dzisiaj pewnie podjęłabym inną decyzję, ale wtedy chciałam udowodnić i to przede wszystkim sobie, że dam radę, że chociaż mam małe dziecko, wciąż mogę podróżować - mówi w wywiadzie dla dodatku do Newsweeka Kobieta. Na Antarktydzie bardzo tęskniłam. Tłumaczyłam sobie, że może kiedy Marysia urośnie, będzie jednak ze mnie dumna?
Wojciechowska przyznaje, że postanowiła podróżować mniej. Jednocześnie argumentuje jednak, że jest taką samą pracującą mamą jak inne kobiety.
- Podróżniczka z małym dzieckiem to chyba oksymoron. Coś jak ciepły lód - zagaja dziennikarz.
- Zgadza się, ale wyznaczam sobie limity. Od czasu tamtej wyprawy staram się nie wyjeżdżać na długo. Wolę wypady częstsze i krótsze. Ale tak czy owak dużo czasu spędzam poza domem i jeśli mam być szczera, to nie znam ani jednej podróżniczki czy czynnej alpinistki, która by wychowywała dzieci. (...) Na razie udaje mi się pogodzić wychowywanie Marysi z jeżdżeniem po świecie, ale nie wiem, jak będzie w przyszłości. Wszystko odbywa się jakimś kosztem.
- Kosztem pani czy córki?
- Kosztem nas obu. Ale w końcu ten problem dotyczy większości pracujących kobiet, bo proszę pamiętać, że to nie jest tylko moja pasja, ale i zawód. Aktorki grają spektakle wieczorami albo wyjeżdżają na trwające tygodniami zjęcia, dziennikarki siedzą w redakcjach do nocy, bizneswoman w korporacjach. Kiedyś nie było mnie w Polsce 8-9 miesięcy w roku, teraz jeżdżę mniej. Zdecydowanie mniej.