Dobra wiadomość dla "autorytetów moralnych" i obrońców Romana: guru przemówił. Reżyser, który na początku października został zatrzymany w Szwajcarii na podstawie amerykańskiego listu gończego wydanego 30 lat temu po tym, jak zgwałcił 13-latkę, postanowił po raz pierwszy osobiście zabrać głos w tej sprawie. Napisał list do o francuskiego filozofa, pisarza i reżysera Bernarda-Henri Levy'ego, którego fragmenty pozwolił upublicznić.
Przyznaje w nim, że w więzieniu żyło mu się bardzo przyjemnie. Czuje, że wszyscy stoją za nim murem:
Sam jestem poruszony liczbą dowodów sympatii i poparcia, jakie otrzymałem w wiezieniu w Winterthur i które nadal napływają i tu, do Gstaad, gdzie spędzam święta z moją żoną i dziećmi - pisze Polański. Dodał, że owe "wyrazy" pochodzą "z całego świata" oraz że przebywając w areszcie i czytając listy słyszał "gwar głosów ludzkich i solidarności".
Każde ich słowo w najczarniejszych dla mnie momentach, jak i jest teraz, w obecnej sytuacji, niosło i niesie pociechę i daje nadzieję - dodał.
Biedny Roman, całe życie pod górkę... Mamy nadzieję, że jego obrońcom starczy siły i energii na najbliższe półtora roku, bo na tyle szacuje się czas, jaki może być potrzebny na wydanie ostatecznej decyzji o jego ekstradycji do USA. Swoją drogą, ciekawe, czy nadal pisuje do niego ktoś z Polski. Ostatnio nasze "autorytety moralne" coś milczą w jego sprawie.
Zbiegło się to w czasie z opublikowaniem przez nas szczegółów zeznań zgwałconej dziewczynki udzielonych na gorąco po imprezie. Widocznie z nich już nie potrafią go wybronić.