James Cameron zdecydowanie cierpi na przerost ego. Najwidoczniej uważa, że jako reżyser najbardziej kasowego filmu w historii kina, Titanica, ma ku temu powody. Jego zadufanie w sobie udowodniła pamiętna przemowa z okazji przyznania mu Oscara za najlepszy film w 1998 roku, podczas której wykrzyczał: Jestem królem świata.
Po ostatnim weekendzie jego samoocena zapewne wzrosła jeszcze bardziej. Film Avatar, którego jest twórcą, właśnie bije historyczne rekordy oglądalności (zobacz: Avatar zarobił miliard dolarów!) i ma realną szansę przebić Titanica. Jednak jego autor w ogóle nie bierze pod uwagę roli, jaką w wysokich notowaniach odgrywają anonimowi fani. Co gorsza, traktuje ich gorzej niż najbardziej natrętnych paparazzi.
Jednego z nich spotkała bardzo niemiła niespodzianka, gdy chciał dostać autograf od spotkanego na lotnisku w Los Angeles reżysera. Gdy poprosił go o podpis na plakacie z filmu Avatar, Cameron warknął:
Nie jestem ci winien żadnego pieprzonego autografu... Wypier***aj z mojej prywatnej przestrzeni, dupku!
Zszokowany fan nie pozostał dłużny i odparł: Czy dlatego, że poprosiłem kogoś, kogo podziwiam o autograf, jestem dupkiem? Zasuwam w pracy, żeby móc zobaczyć twój film, a ty nazywasz mnie dupkiem?
Reżyser udał, że nie słyszy oddalił się w kierunku swojego samochodu. Na pewno drogiego.