Trudno zrozumieć niektóre posunięcia gwiazd show-biznesu. Szczególnie ich pociąg do cieszących się niezbyt dobrą opinią polityków i "biznesmenów". Wynik zwykłej głupoty, czy może chłodnej kalkulacji? Za pieniądze można zrobić wszystko?
Najnowszy przykład - Beyonce. Gwiazda muzyki wystąpiła na sylwestrowej imprezie w jednym z ekskluzywnych klubów na wyspie St. Barths, ukochanego miejsca wypoczynku celebrytów i miliarderów. Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden znaczący fakt. Organizatorem imprezy w Nikki Beach był syn libijskiego dyktatora Muammara al-Kaddafiego. W latach 80. jednego z czołowych wrogów USA, oskarżanego przez Izrael o wspieranie islamskich terrorystów.
Nie chodzi jednak tylko o pochodzenie. 33-letni Hannibal Kaddafi poza tym, że gustuje w muzyce pochodzącej ze znienawidzonej przez ojca Ameryki, ma na koncie liczne zarzuty stosowania przemocy wobec kobiet. Parę dni przed sylwestrowym party zdążył pobić swoją żonę, Aline Skaf, która trafiła do szpitala ze złamanym nosem! Nie był to pierwszy taki przypadek - wcześniej oberwało się jej od męża w 2005 roku, podczas romantycznego pobytu w Paryżu... W ogóle Hannibal ma w zwyczaju rozwiązywać problemy przy pomocy pięści. Oczywiście jak na razie dzięki nazwisku udało mu się wymigać ze wszelkich zarzutów. W kraju ojca nic mu nie grozi. Może bić kogo zechce.
Beyonce jak dotąd nie pokusiła się o komentarz w tej sprawie. Warto dodać, że jej występ oklaskiwali m.in. Jay-Z, Usher, Lindsay Lohan czy Jon Bon Jovi. Ile dostała od młodego Kaddafiego za wykonanie pięciu piosenek, można się tylko domyślać. Niewykluczone, że w grę wchodziła sześciocyfrowa suma. W zeszłym roku za występ dla Hannibala Mariah Carey zgarnęła 1 milion dolarów.
Czy za odpowiednią sumę wystąpiłyby także dla Kim Dzong Ila? Jak myślicie?