Uśmiecha się trochę jak Tom Cruise...
Rodzice są zawiedzeni i zaniepokojeni tym, że ich córki, uczące sie w szkole w Henley on Klip finansowanej przez jedną z najbardziej wpływowych kobiet showbiznesu, Oprah Winfrey, traktowane są bardziej jak więźniowie, a nie jak uczennice.
Zakres ich praw jest dosyć jasny. Mogą dzwonić do rodziców jedynie w weekendy, w ciągu tygodnia jest to zabronione. Co więcej, rodzice mogą odwiedzać swoje córki tylko raz w miesiącu przez jedyne dwie godziny! Muszą się też zapowiedzieć na przynajmniej dwa tygodnie przed planowaną wizytą i nie mogą przyjść w więcej niż cztery osoby, co jest dużą przeszkodą w przypadku dużych, afrykańskich rodzin. Ich dane i nazwiska otrzymują ochroniarze szkoły, a odnalezienie ich czasami zabiera sporo czasu z dwugodzinnej wizyty.
Każdy szczegół z życia dziewczynek jest kontrolowany przez szkołę, począwszy od ich codziennego menu po kontakty pozaszkolne. Nie mogą jeść żadnych słodyczy, nie mogą jeść w fast foodach, a za "przemycenie" jedzenia mogą stracić punkty, które są wewnętrzną walutą szkoły. Mogą je zdobyć np. za "dobre zachowanie" i wymienić w szkolnym sklepiku na ubrania.
Niektórzy rodzice twierdzą, że ich 11- i 12-letnie córki strasznie tam cierpią i będą starali się je zabrać z tej szkoły, którą traktowali jako życiową szansę dla swoich dzieci.
Oprah zakłądając szkołę miała swoją wizję, jak powinna wyglądać edukacja w Afryce. Oprah miała już dosyć działań charytatywnych ograniczających się do wypisywania czeków. Na powstanie szkoły wydała okrągłe 40 milionów dolarów.
Jak widać jednak za te pieniądze nie udało się jej uszczęśliwić ani dzieci, ani ich rodzin.