Kiedy okazało się, że Alicja Bachleda-Curuś i Colin Farrell mają romans, mało kto wróżył im powodzenie. Aktor nie miał, mówiąc delikatnie, dobrej opinii. Uchodził za kobieciarza, a nawet seksoholika. Irlandczyk w wywiadzie dla Entertainment Weekly przyznaje, że przez wiele lat zapracował sobie na kiepską opinię, ale teraz chciałby to zmienić.
Kilka lat temu straciłem z pola widzenia prawdziwe powody, dla których zostałem aktorem. Aby sobie przypomnieć, musiałem się cofnąć - opisuje Farrell, dodając, że najgorszy był dla niego czas kręcenia filmu Miami Vice. W 2006 roku jego życie składało się głównie z alkoholu, narkotyków i kobiet.
Byłem na naprawdę złej drodze. Nigdy nie stroniłem od zabawy, ale podczas kręcenia tego filmu miałem bardzo wiele dni, z których kompletnie nic nie pamiętam, bo byłem tak nawalony. Powody, dla których wstawałem z łóżka, to, jak się zachowywałem i co przyjmował mój organizm - patrząc na to wszystko cieszę się, że nikogo nie zabiłem.
W wywiadzie, ale już tylko między słowami można przeczytać, że Colinowi powoli zmieniają się priorytety. Stał się bardziej rodzinny, dba o swoją prywatność, spędzając więcej czasu z synami: 7-letnim Jamesem i 6-miesięcznym Henry Tadeuszem.
Przez lata żyłem z dnia na dzień, żyłem chwilą - wspomina. Byłem wyznawcą filozofii: kuj żelazo, póki gorące, nie spodziewając się, że w życiu jest jakać ciągłość, jakieś konsekwencje. Teraz moje podejście się zmieniło.
Miejmy nadzieję, że na dobre.