Zygmunt Chajzer udowodnił już wiele razy, że zrobi wszystko i powie cokolwiek, żeby przypomnieć o sobie czytelnikom tabloidów. Kiedy uzna, że należy przypomnieć o sobie "ustawką" mającą udawać spontaniczny spacer z żoną po parku, sprzedać tabloidowi wakacyjne zdjęcie z wnuczkiem w kąpielówkach albo ogłosić, że szuka niewymagającego wysiłku i dobrze płatnego zajęcia w
telewizji, raczej sie nie waha.
Dzisiaj postanowił pochwalić się czytelnikom Faktu, że... kobiety za nim szaleją:
Oczywiście wielbicielki pisały do mnie listy - ogłasza dumnie. Również i to przypisane jest do mojego zawodu. Natomiast nic z tego nie wynikało. Nie było to na tyle psychiczne czy niebezpieczne, żebym się denerwował.
Żali się też, że ludzie w małych miasteczkach nie dają mu żyć i... "gapią mu się w talerz":
_**W dużych miastach właściwie nie mam kłopotu z popularnością**_ - mówi skromnie. Ale jak jeździmy z koncertami "Lata z radiem" do mniejszych miejscowości, gdzie brakuje atrakcji, ciężko jest zjeść obiad, bo albo wszyscy gapią się w talerz, albo proszą o autograf. Czasami bywa to troszkę kłopotliwe, ale na tym polega ten zawód.
Cóż, musi tam naprawdę brakować atrakcji... Wyobrażacie sobie, jak wyglądają psychofanki Chajzera?