Paweł Królikowski postanowił wyznać w wyawidzie dla magazynu Film, że przeszedł w życiu głęboką, dwuletnią depresję. Nie miał żadnych widoków na pracę ani perspektyw. Było tak źle, że myślał już, że skończy chodząc w przebraniu świętego Mikołaja.
Miałem moment totalnego kryzysu - wspomina. Wylądowałem we Wrocławiu, nie miałem pracy ani pomysłów na robotę. Trwało to chyba dwa lata. Kiedy w desperacji rozważałem możliwość występów jako święty Mikołaj, pomyślałem, że to już koniec. Na dodatek, w tym samym czasie, dopadła mnie infekcja, która spowodowała paraliż połowy twarzy. Wyglądałem jak ofiara nieudanego eksperymentu medycznego. Żadne antybiotyki nie działały, nic nie pomagało. Podjąłem wtedy dramatyczną decyzję, że jest już tak źle, że chyba ze sobą skończę. Nie żartuję, naprawdę chciałem się zabić.
Przed targnięciem się na życie uratował go rpzypadkiem znajomy:
Poszedłem do monopolowego i kupiłem litr wódki z myślą, że to już finał. W drodze do domu spotkałem Jaśka Kolskiego, który powiedział mi: "Cieszę się, że się spotykamy, od kilku dni nieustannie próbuję cię złapać, mam dla ciebie propozycję". Pokazałem mu tę swoją sparaliżowaną gębę i powiedziałem: "Jaką propozycję? Zobacz jak wyglądam". Kolski podumał chwilę, po czym powiedział: "Nie jest dobrze, ale połowę twarzy masz ok, to nakręcimy tylko lewy profil". Pewnie do dzisiaj nie wie, że być może uratował mi wtedy życie.
Dziś się właśnie dowiedział.
Królikowski ma wprawdzie wypisane na twarzy cierpienie, ale nie wiedzieliśmy, że aż takie. Wygląda Wam na kogoś, kto był kiedyś gotowy się zabić?