Niestety, potwierdziły się nasze przypuszczenia. Polska poraz kolejny skompromitowała się na konkursie Eurowizji, tym razem w Oslo. Oczywiście nie jest to już od dawna prestiżowa impreza, ale to tym gorzej - żenada na wydarzeniu tak niskiej rangi jest naszym zdaniem kompromitacją do kwadratu.
W krajowych presekekcjach na reprezentanta naszego kraju wybrano niejakiego Marcina Mrozińskiego, który mieszając język polski, angielski, zespół Mazowsze i ludowe przyśpiewki liczył na zachwyt Europy. Trzeci raz z rzędu skończyło się marnie - piosenkarz nie przeszedł nawet do finału.
Od kilku lat rywalizacja przebiega dwuetepowo - pewne miejsce w finale Eurowizji ma tylko kilka państw, reszta musi jeszcze o nie walczyć. Mroziński przepadł w jednym z dwóch koncertów półfinałowych. Przypomnijmy, że podobny "sukces" przytrafił się w zeszłym roku Lidii Kopanii, a dwa lata temu naszej importowanej "gwieździe", Isis Gee - ona co prawda weszła do finału (więc to jednak możliwe), ale zajęła w nim ostatnie miejsce. Wcześniej zresztą nie było lepiej - choćby Piasek w futrze.
Jak myślicie, czy Polska nie powinna dać sobie spokoju z wysyłaniem ludzi na tak słabą imprezę, na której co roku udowadniamy, że mamy w kraju najbardziej obciachowych wykonawców?