Taki już los osób zwolnionych z aresztu za kaucją. Może trzeba było jednak nie brać tej reklamówki pod stołem...? Życie na gorąco użala się nad ciężkim losem Weroniki Marczuk-"żałuję, że nosi moje nazwisko", która co kilka dni musi zgłaszać się na komisariacie policji, żeby udowodnić, że nie uciekła.
Na razie znosi to wszystko z godnością, podobnie jak rezygnację z nazwiska Pazura na prośbę ("prośbę"?!) byłego męża i utratę kilku cennych kontraktów takich jak choćby posada jurora w programie "You Can Dance" - pisze tabloid. Stara się żyć normalnie.
Cóż, te niedogodności życiowe skądś się przecież wzięły. Gdyby nie zauroczenie i niejasne interesy z agentem Tomkiem, za które grozi jej nawet do 8 lat więzienia, zamiast na komisariacie, nadal siedziałaby za stołem jury.
Skoro, jak twierdzi, od początku wiedziała, że ten facet jest podejrzany, dlaczego spotykała się z nim i przyjmowała prezenty? Odpowiedź jest chyba niestety prosta: imponowały jej jego pieniądze.
Nadal nie wiadomo, jak długo potrwa obecny stan zawieszenia. Reczniczka warszawskiej prokuratury poinformowała, że śledztwo w sprawie Marczuk nadal się toczy, a to oznacza, ze akt oskarżenia jeszcze nie trafił do sądu. Nie wiadomo, kiedy dojdzie do rozprawy.
Wolelibyście, żeby jej urlop od telewizji potrwał jak najdłużej? A może trochę za nią tesknicie?