Katarzyna Skrzynecka i jej były mąż Zbigniew Urbański są już po pierwszej rozprawie w Archidiecezji Warszawskiej. To znaczy Urbański jest, bo Kasia nie przyszła. Może to i lepiej, bo znów mogliby się pokłócić o to, czyj to był pomysł.
Już na kilka miesięcy przed pierwszą rozprawą, w tabloidach trwały przepychanki między byłymi małżonkami o to, kto z nich pierwszy chciał orzeczenia nieważności zawartego w kwietniu 2003 ślubu kościelnego. Urbańskiemu udało się wygrać wyścig do tabloidu i w październiku ubiegłego roku ogłosił w Twoim Imperium, że zbiera już materiał dowodowy. W odpowiedzi Skrzynecka natychmiast obwieściła w Fakcie, ze ona chciała wcześniej i bardziej... Zobacz: Ja pierwsza chciałam rozwodu kościelnego!
Trochę żałosne, prawda? Jej zdaniem dowodzi tego fakt, że złożyła już dokumenty, pozostawiając Urbańskiego daleko w tyle z jego zbieraniem materiału.
Wczorajsza rozprawa to oczywiście dopiero początek. Takie sprawy moga się toczyć dość długo.
Nie chciałbym o tym opowiadać. Na razie odbyło się pierwsze przesłuchanie. Kasi na nim nie było - mówi w rozmowie z Super Expressem były mąż Skrzyneckiej. Ja już nie wchodzę w szczegóły, kto bardziej chciał unieważnienia ślubu, ja czy Kasia. Myślę, że to już nie ma znaczenia.
Ksiadz Janusz Koplewski wyjaśnia, jakie są najczęściej spotykane argumenty za orzeczeniem nieważności małżeństwa zawartego w kościele:
Najczęstsze powody, które podają małżonkowie to: choroba psychiczna jednego z partnerów, niedojrzałość do małżeństwa, ukrywanie bezpłodności i nieskonsumowanie małżeństwa.
Jak myślicie, który dotyczy Kasi? Któryś raczej na pewno...