Inaczej nie wpuścliliby jej do Birmy. Martyna Wojciechowska uparła się wjechać do tego kraju wraz z ekipą programu Kobieta na krańcu świata, by nakręcić materiał o katastrofie ekologicznej nad jeziorem Inle, którą ukrywa rząd (zobacz: Wojciechowska UWIĘZIONA W BIRMIE przez juntę wojskową!).
Wyjazd do Birmy planowaliśmy od tygodni – mówi Faktowi dziennikarka. Od maja mieliśmy pozwolenia. W czwartek o godz. 5 rano wylądowaliśmy w Bangkoku. Dostaliśmy informację, że wszystkie pozwolenia zostały nam cofnięte. Nie mieliśmy jednak wyjścia, ponieważ bagaże i sprzęt zostały nadane. Lecieliśmy więc do Birmy z myślą, że na miejscu wszystko się wyjaśni. Po przylocie okazało się, że to prawda i nie mamy już pozwoleń. Nasz przewodnik na szczęście podesłał nam kogoś, kto przeprowadził odprawę. Podczas niej musieliśmy udawać kogoś innego, podać inne zawody. Ja na przykład byłam fryzjerką. Nie mogliśmy się przyznać, że jesteśmy dziennikarzami, ponieważ cały sprzęt zostałby zarekwirowany bezzwrotnie.
Gdybyśmy przyznali, że my to my, to dla naszych lokalnych przewodników oznaczałby więzienie. Dla nas w najlepszym przypadku deportację alb więzienie i zabranie sprzętu na zawsze. Zamierzaliśmy kręcić w miejscu, gdzie podobno w tej chwili jest katastrofa ekologiczna, do której oni nie chcą się przyznać. Oficjalnym powodem cofnięcia pozwoleń były fatalne warunki atmosferyczne, chociaż pogoda była bardzo dobra. Gdybyśmy nie zachowali zimnej krwi, skończyłoby się znacznie gorzej. Na szczęście mam taką konstrukcję, że w momencie zagrożenia zachowuję się bardzo spokojnie i opanowanie.
Miejmy nadzieję, że jej córeczka Marysia odziedziczy po mamie tę cechę. Na pewno przyda jej się w życiu rodzinnym.