Zbigniew Wodecki, niegdyś ceniony muzyk i autor piosenki do Pszczółki Mai, ostatnio znany jest z tego, że ocenia taneczne popisy amatorów. Mało ambitne zajęcie początkowo dawało mu się we znaki i poważnie myślał, żeby zerwać kontrakt z TVN-em. W rozmowie z Faktem przyznaje, że już mu to nie przeszkadza i przestał się nad tym zastanawiać.
Przyznam się, że na początku był taki moment, że miałem już dość, przechodziłem okres lekkiego załamania. Myślałem sobie wtedy: Przecież ja nie jestem od tego, ludzie mnie pytają kiedy będę znowu śpiewał. Nawet myślałem, by się wycofać z programu. Ale to było gdzieś około drugiej edycji – wspomina Wodecki. Ale gdy przychodzi edycja dwunasta, to już nie ma sensu się buntować. Ponadto ja bardzo lubię pracować z tymi ludźmi. Siedzieć koło pani Beaty Tyszkiewicz, która jest królową samą w sobie, to zaszczyt. A ponadto jest to po prostu bardzo dobra audycja, gdzie można usłyszeć orkiestrę, która gra ze sobą od wielu lat...
Rzeczywiście taka bardzo dobra? Z pewnością przyczyniła się do drastycznego wysypu "celebrytów" w Polsce, a to Wodeckiemu już się nie podoba:
Teraz to artystów jest jak psów. Natomiast prawdziwi mistrzowie zeszli do podziemia i nikt ich nie słucha, poza grupką melomanów. Teraz panuje wszechobecna komercja. To co jest trudniejsze w odbiorze rzadziej trafia do społeczeństwa. Komercja zabija sztukę.
Nie przeszkadza mu, że sam bierze w tym udział?