Michał Wiśniewski w przypływie szczerości postanowił podzielić się z nami przemyśleniami na temat talentu swojej byłej żony. Tej z numerem drugim. Mimo że Michał na pewno pamięta jej słynną kompromitację w Sopocie - bo coś takiego trudno zapomnieć - uważa, że od tamtej pory Mandaryna zrobiła rewelacyjne wręcz postępy.
Teraz to ja co najwyżej mógłbym zaśpiewać u Mandaryny, bo ona jest już dalej na swojej muzycznej drodze niż ja - wyznał nieoczekiwanie Michał w rozmowie z Faktem.
Jak pamiętamy, pod koniec ich burzliwego małżeństwa Wiśniewski zrobił wiele, by zniechęcić Martę do śpiewania. Nie omieszkał nawet, jak to ma w zawyczaju, skrytykować jej publicznie. Nagle, po latach, doszedł do wniosku, że popełnił bład nie dostrzegając w niej artystycznego potencjału.
To, co ona teraz robi, to bardzo nowoczesny dance i wątpię, czy Mandaryna mogłaby teraz potrzebować "Czerwonowłosego" - mówi smętnie. _**Ona jest już lepsza ode mnie**_.
Jak myślicie, o co mu tak naprawdę chodzi? Bo chociaż specjaliści od śpiewu nie wykluczają, że głos i technikę można poprawić, to jednak Mandaryna startowała z tak żenującego poziomu, że ciężko uwierzyć, by w ciągu krótkiego w końcu czasu przeobrazila się w utalentowaną wokalistkę. Czyżby Michał rzeczywiście próbował odzyskać byla żonę, podlizując się jej w tabloidzie?