Niedawno Artur Boruc postanowił wyjawić metody trenowania kadry przez Franciszka Smudę. Bramkarz żalił się, że trener często ubliża piłkarzom, za co w normalnym świecie "dostałby w pysk". Zdaniem byłego piłkarza Celtiku pozostali członkowie reprezentacji są zastraszeni przez "Dyzmę", jak określa Smudę, i boją się mówić prawdy. Zdecydowanie zaprzeczył także informacjom o pijackiej imprezie na pokładzie samolotu. Ponoć i Michał Żewłakow jedynie wypili kilka kieliszków wina. Selekcjoner biało-czerwonych odpowiedział na wersję wydarzeń Boruca w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
Może tym wywiadem chciał skończyć karierę reprezentacyjną? Zarzucił mi, że klnę. Znacie trenera, który tego nie robi? Dla kapelanów nie ma tu miejsca. Bez temperamentu nie ma czego szukać w tym zawodzie – odparł Smuda. A ja wcale nie wyrzuciłem Boruca z kadry. Tylko go nie powołałem, do czego mam prawo.
Boruc utrzymuje, że afera z pijanymi piłkarzami na pokładzie samolotu została rozdmuchana i spotkała go niezasłużona kara. Inaczej sprawę postrzega Smuda, który uważa, że Artur oraz Michał Żewłakow zachowywali się w sposób "niegodny reprezentanta Polski".
Zachowywali głośno. Zwróciłem uwagę, bo kręcili się po pokładzie, zaczepiali stewardesy - wspomina. Uznałem, że ich zachowanie jest niegodne reprezentantów Polski. Stanowczo kazałem się uspokoić. Nie interesowały mnie tłumaczenia, że piją tylko wino. Mieli siedzieć spokojnie jak inni kadrowicze.
Zastanawiam się, czemu pretensje ma do mnie. Czy zrobiłem mu krzywdę, powołując do kadry we wrześniu? Schudł, doszedł do formy, dlatego dostał szansę. Powinien to docenić. Reprezentant Polski powinien być czysty jak biała ściana. Wiedział, że jeden alkoholowy wyskok na koncie już ma.