Mateusz Kościukiewicz to jedno z najgorętszych nazwisk ostatnich miesięcy w polskim filmie. Mogliście jednak o nim nie słyszeć, bo chłopak wyraźnie unika mediów, nawet mimo faktu, że te nazywają go już nawet "polskim Robertem Pattinsonem". Jednak utalentowany 24-latek woli skupić się na pracy zawodowej, co ostatnio zostało docenione - został uhonorowany nagrodą im. Zbigniewa Cybulskiego za rolę w filmie _**Matka Teresa od kotów**_.
Nie ma co jednak liczyć na to, że Kościukiewicz już niedługo pewnym krokiem wejdzie na warszawskie "salony". Jak sam twierdzi, taki rodzaj popularności zupełnie go nie interesuje.
Szkoda mi życia na słodkie pierdzenie w świetle jupiterów, towarzyski brandzel - mówi w wywiadzie dla magazynu Film. Chciałbym rozszarpać tysiąc rzeczy naraz, mam w głowie mnóstwo projektów. Mam apetyt na kino, ale bez pędu do sławy czy forsy. Wolę mieszkać kątem u znajomych i zapierdalać na rowerku, niż na dzień dobry zeszmacić się w "Tańcu z cipami". Znam ten proces. Najpierw chodzi o mieszkanie, potem o samochód. To prawie nic nie kosztuje. Zatańczę, zaśpiewam, "zaszczycę" obecnością.
Obrywa się również aktorom serialowym, których kariery Kościukiewicz nazywa obrazowo "szmaceniem się celebryty":
Mijają dwa lata - codziennie idziesz do serialu, uprawiając mielonkę aktorską. Nie rozwijasz się, nie inwestujesz w zawód, w końcu się przyzwyczajasz. Tyle wystarczy. Jest kasa, jest luz. A ja nie chcę luzu, chcę walki - o sens.
Cóż, szczytne cele i spora ambicja. Oby udało mu się wytrwać w takim postanowieniu. Byłaby to wreszcie jakaś odmiana.