Kilka dni temu pisaliśmy o aktorze z amerykańskiej wersji _**Brzyduli Betty**_, który zamordował swoją matkę w religijnym szale. Michael Brea zadźgał kobietę swoim mieczem, recytując fragmenty Pisma Świętego. Dziennikarzom New York Post udało się z nim porozmawiać. Twierdzi, że wcale nie zabił swojej matki. Zabił demona, który w niej żył...
Ja jej nie zabiłem. Zabiłem demona, który w niej siedział. Tak musiało się stać. To była moja posługa dla boga - mówił Brea beznamiętnym głosem, ze wzrokiem wlepionym reportera. Nie chciałem jej zabić w ten sposób. Chciałem jej dać czas, aby mogła odnaleźć boga i pogodzić się z nim. Ciąłem ją i nagle usłyszałem policjantów dobijających się do drzwi. Krzyczęli, żebym otworzył, ale wiedziałem, że jestem bezpieczny, że nie uda im się wejść, bo czuwa nade mną mój anioł stróż. Dalej ją dźgałem. Nikt nie mógł mnie powstrzymać. Wykonywałem boską wolę.
Słyszałem głos, który utwierdzał mnie w przekonaniu, jak wielką posiadam władzę. Mówił: "Tak, Michaelu, jesteś mocarny!". "Wielki architekt świata" znaczy bóg. Moją postawą chwaliłem boga.
Podczas rozmowy z dziennikarzem Brea ani razu się nie zająknął, nie zawaha. Pozbawiony emocji opis morderstwa własnej matki przerwał jedynie wtedy, kiedy zaschło mu w gardle i poprosił o szklankę wody.