Obecny status Marcina Dubienieckiego w mediach nie jest jasny. Z jednej strony wciąż jest on przede wszystkim "celebrytą" (znanym z bycia mężem Marty Kaczyńskiej, udzielającym wywiadów w kolorowych magazynach) i stąd artykuły o nim na Pudelku. Z drugiej - marzy o byciu politykiem i to nie byle jakim. Wyznał niedawno, że pensja posła (prawie 10 000 zł miesięcznie) jest dla niego zbyt niska, by utrzymać rodzinę i że marzy mu się stanowisko ministra, a nawet... premiera.
Kilka ostatnich wypowiedzi poważnie zaszkodzi chyba tym planom. Dziekan okręgowej rady adwokackiej w Gdańsku Jerzy Glanc nie wyklucza, że za wulgarne słowo użyte w rozmowie z dziennikarzem Dziennika Bałtyckiego (w której zasugerował również możliwość "dostania w dziób" w razie wizyty w jego kancelarii) Dubienieckiemu może grozić nawet wydalenie z adwokatury.
Ale to nie koniec. W dzisiejszym tygodniku Uważam Rze w rubryce Z życia opozycji Roberta Mazurka i Igora Zalewskiego znalazł się groźnie brzmiący akapit. Nie wiadomo, co o tym sądzić, bo sprawa została opisana bardzo enigmatycznie. W dodatku rubryka ta ma charakter pół-satyryczny. Zacytujemy cały fragment, żebyście mogli sami ocenić:
A pan mecenas Dubieniecki nie tylko mówi o polityce, ale i dba o własne finanse. Otóż zakłada on kancelarię z prawnikiem nazwiskiem M. Resztę nazwiska panu mecenasowi M. zajęła prokuratura i teraz o wspólnym przedsięwzięciu obu panów piszą gazety, ale to mały pikuś. Po Warszawie krąży bowiem opowieść, że konkurenci PiS chcą przed wyborami odpalić bombę o sile rażenia niezłej atomówki. Wiemy już nawet, kto za tym chodzi i sprawa wygląda poważnie, bo dotyczy międzynarodowych znajomości i interesów Marcina Dubienieckiego. Afery Rywina z tego nie będzie, ale młodego człowieka może pogrzebać doszczętnie, a i Stryja okaleczy przy okazji.
"Młodemu człowiekowi" po ostatnich wypowiedziach wiele już chyba nie może zaszkodzić. Choć z drugiej strony - polska polityka i show biznes potrafią zaskakiwać.