Kinga Rusin nigdy nie posługiwała się nazwiskiem męża i wiele osób sądziło, że w ogóle go nie nosiła. Tajemnica wyjaśniła się dopiero 17 lat po ślubie i 5 po rozwodzie. Jak donosi tygodnik Na żywo, jeden z fotoreporterów wypatrzył w paszporcie Kingi podwójne nazwisko... Rusin-Lis. Dlaczego po tak długim czasie nie zdecydowała się go zmienić?
Kinga ciągle się waha, czy nie wrócić do panieńskiego nazwiska - mówi w rozmowie z tabloidem znajoma dziennikarki. Jej córki nazywają się Lis, więc choćby z tego względu na razie chce je zachować.
Wprawdzie takie tłumaczenie zyskuje ostatnio popularność wśród byłych żon znanych mężów, jednak akurat Kindze ciężko zarzucić, że używa nazwiska byłego męża do promocji swojej osoby. Niewiele osób wiedziało nawet o tym, że je nosi. Ale jak się dobrze przyjrzeć, sprawa przestaje być tak oczywista. Najlepszym dowodem jest jej książka.
Swój poradnikowy bestseller przekornie zatytułowała "Co z tym życiem?", jawnie nawiązując do tytułu książki Tomasza Lisa "Co z tą Polską?". Niedawno zaś w DDTVN śmiała się, że musi odwiedzić "zaułek niewiernego Tomasza" w Krakowie, o którym usłyszała od Alicji Bachledy Curuś - zauważa tygodnik Na żywo.
Wiele osób sądzi, że budując swoją pozycję w TVN, sprytnie wykorzystała rozwód z Tomaszem Lisem.
Ona jest mistrzynią marketingu - mówi osoba z otoczenia prezenterki. Bycie żoną swego męża po prostu jej się opłaca, bo podsyca zainteresowanie jej osoba, książką, pracą.
Jak myślicie, czy były mąż nie zdenerwował się trochę sugestią, że jest "niewiernym Tomaszem"?