Jan Bielecki, mieszkaniec podwarszawskiej Starej Miłosnej nie ma najmniejszych wątpliwości, że za śmierć jego matki odpowiedziany jest... znany z seriali Na dobre i na złe i Szpilki na Giewoncie Marcin Rogacewicz. Próbę dochodzenia sprawiedliwości w sądzie odradził mu sam sąd, uznając zgromadzone dowody za niewystarczające do wszczęcia postępowania.
Dramat rozegrał się przed 2 laty. Bielecki, nie mogąc dodzwonić się do matki, zaczął jej szukać i znalazł - w szpitalu.
Od razu pojechałem na pogotowie, gdzie powiedzieli mi, że mama jest w szpitalu na ul. Kasprzaka - wspomina w rozmowie z Super Expressem. Miała być na chirurgii, ale tam jej nie znalazłem. Dopiero po jakimś czasie jeden z lekarzy powiedział, że mama zmarła w czwartek... Dopiero po siedmiu miesiącach od pogrzebu zgłosiła się do mnie policja w... związku z wypadkiem mamy. Okazało się, że był świadek tego zdarzenia, kobieta, która widziała, że mama prawdopodobnie była uderzona tyłem auta i upadła na jezdnię. Winny tego zdarzenia nie wiedział, co się stało. Dopiero, gdy chciał zawrócić auto, inni z przystanku autobusowego zatrzymali go i pokazali, że najprawdopodobniej potrącił kobietę. Okazało się, że to aktor Marcin Rogacewicz - mówi Bielecki.
Sprawca wypadku zadzwonił po karetkę. Powiedział sanitariuszom, że zasłabła i pojechał dalej. Nie czekał na przyjazd policji. Jestem załamany, bo z bratem próbowaliśmy już wszystkiego, a ten Rogacewicz po prostu umywa od tego ręce i wykręca się.
Dzienikarz tabloidu zwrócił się do aktora z prośbą o komentarz w tej sprawie. Był on raczej krótki i niewiele wnoszący. Nie mogę udzielić żadnej informacji w tej sprawie. Już wszystko powiedziałem - oświadczyl Marcin Rogacewicz.
Wyobrażacie sobie, być na miejscu syna tej kobiety? Co powinien zrobić w takiej sytuacji?