Czasem wydaje się, że "celebryci" kłócą i rozstają się tylko po to, żeby się później godzić. Dopiero co głośno było o zakończeniu współpracy między Zbigniewem Hołdysem, a tygodnikiem Wprost. Po tym, jak jeden z felietonów muzyka został odrzucony przez redaktora naczelnego, Tomasza Lisa, ten uniósł się honorem i postanowił odejść z redakcji. Szybko mu jednak przeszło. Hołdys właśnie poinformował, że znowu będzie pisał we Wproście.
Myślę, że w przyszłym tygodniu będzie repremiera. Szykujemy coś specjalnego. Regularne felietony Hołdysa wrócą na łamy tygodnika za dwa tygodnie - ogłosił w rozmowie z Tok FM, po czym dodał, że jego teksty nadal będą sprawdzane i czytane przez redakcję. Muszą czytać przed publikowaniem, w końcu to redakcja. Ale ufam, że nie będzie ingerencji.
Hołdys wspomniał również przedwczorajsze spotkanie z Lisem i resztą redakcji. Zamykamy oczy, niech on pisze, o czym chce - miał powiedzieć mu redaktor naczelny.
Moim zadaniem jest teraz nie wykorzystać za bardzo tych zamkniętych oczu - zapewnia pokornie Hołdys.
To nie jest tak, jak się ludziom wydaje. Polska jest przyzwyczajona do tego, że wszystkie rozstania wyglądają nieprzyjemnie, że ludzie nie mówią sobie "dzień dobry" potem na ulicy. Oni chcieli dobrze - mówił niedawno o swoim odejściu. Musiałem się tak zachować, bo jestem człowiekiem samodzielnie myślącym, a nie wynajętym dziennikarzem. Te interwencje ograniczały moją wolność duchową. Pochopnie je wycofano. Nikt u mnie nie przeczyta ataków na innych artystów. Nie szydzę też z normalnych ludzi. Tylko z politykami obchodzę się tak bezceremonialnie, bo oni bezceremonialnie ingerują w moje życie.
Nigdzie mi się nie pisało tak śmiało jak we "Wprost". Już nawet pogodziłem się z faktem, że nie mogę używać mocnego słownictwa, bo ja lubię używać wulgaryzmów.
Rzeczywiście, lubi. Przypomnijmy: