To już koniec wieloletniej przyjaźni Grażyny Szapołowskiej i dyrektora Teatru Narodowego, Jana Englerta. I pomyśleć, że 27 lat temu wylądowali razem w łóżku w filmie W starym dworku czyli niepodległość trójkątów... W dzisiejszym Super Expressie Jan Englert postanowił opowiedzieć, co się właściwie stało w minioną sobotę w Teatrze Narodowym przed wieczornym spektaklem Tanga Mrożka.
Najwyraźniej ma żal do Grażyny, że ta po rozmowie z nim pobiegła do gazet z oczerniającym go oświadczeniem:
Różnych rzeczy się spodziewałem, ale tak bezprecedensowego grania moją osobą nigdy - przyznaje Englert. Dotknęło mnie to podwójnie, jako dyrektora teatru i jako kolegę. To wykroczenie poza normy koleżeństwa. Powiem pani jeszcze, że rozstaliśmy się w sposób cywilizowany, z obietnicą, że nie będziemy komentować tej sprawy. Nie minęła godzina od rozstania, a pani Szapołowska wysyła oświadczenie zawierające między innymi sugestie prywatnych porachunków. To więcej niż insynuacja.
Dyrektor powierdza wprawdzie, że Szapołowska uprzedziła go o tym, że wybrała udział w Bitwie na głosy zamiast występu w teatrze. Pominęła jednak pewien znaczący szczegół.
Zapomina dodać, że wcześniej, jeszcze przed rozpoczęciem udziału w "Bitwie na głosy", nie wyraziłem na to zgody, zgodnie z obowiązującym w teatrze regulaminem pracy. Informacje pani Szapołowskiej, że nie przybędzie na spektakl, traktowaliśmy jako próbę nacisku. Naprawdę do końca, zarówno ja, jak i cały zespół, wierzyliśmy, że przyjdzie na spektakl. Skoro 2 kwietnia można było zrobić zastępstwo w programie telewizyjnym, to 9 kwietnia także. Ja nikogo nie zmuszam do podpisywania umowy z teatrem! Ale jeśli już ktoś się zdecyduje, to regulaminy obowiązują wszystkich bez wyjątku - gwiazdę i halabardnika.
Englert wymienia tylko kilka powodów, dla których nieobecność aktora na zaplanowanym miesiące wcześniej spektaklu jest usprawiedliwiona. Szapołowskiej nie dotyczy żaden z tych przypadków:
Z powodu śmierci, choroby lub odwołania lotu samolotu... Tak. Ale dlatego, że miał inne, lepiej płatne zajęcie, nigdy. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w historii polskiego teatru to pierwszy taki przypadek.
Wszystko wskazuje więc na to, że sprawa skończy się w sądzie.
Nawet nie wiem, czy sprawa sądowa nie byłaby korzystna dla całego środowiska - mówi Englert. _**Łudziłem się, że w tym środowisku istnieje jakiś kodeks postępowania.**_
Wy też tak myśleliście?