Katarzyna Grochola wyznała w wywiadzie, którego udzieliła portalowi Świat zdrowia, że w wieku 30 lat zdiagnozowano u niej nieuleczalny nowotwór. Lekarze przekonywali pisarkę, że operacja nie ma sensu w tym stadium rozwoju choroby i namawiali na alternatywne metody leczenia, które przedłużą jej życie o kilka miesięcy. Grochola jednak zmusiła ich do wykonania zabiegu i pokonała raka.
Byłam tak przerażona, że nie pamiętam, bym cokolwiek czuła. W ogóle niewiele pamiętam. Zdaje się, że zasłabłam na ulicy – opowiada Grochola o momencie, w którym dowiedziała się, że jest chora. Pamiętam jakichś ludzi i samochód, którym podwozili mnie do domu... (...) Ale najgorszy czas to okres między pobraniem wycinków do badania a ostatecznym potwierdzeniem diagnozy. Ogarnęłam, co się dało. Poszłam do adwokata. Napisałam testament. Poszłam do spółdzielni mieszkaniowej dowiedzieć się, czy małoletni dziedziczą; byłam właścicielką mieszkania, a córka miała 6 lat - zwierza się pisarka.
Okazuje się, że choroba nie była pierwszym zetknięciem się Grocholi ze śmiercią. W wieku 19 lat pracowała w szpitalu, gdzie przygotowywała się na studia medyczne. Doświadczenia czyjejś śmierci okazały się jednak zbyt silne i ostatecznie zrezygnowała z kariery lekarskiej.
Kiedy pracowałam w szpitalu, miałam okazję zetknąć się ze śmiercią osobiście. Chciałam być lekarzem, chciałam też postawić się śmierci – wspomina. Byłam naiwna i trochę pyszna, myślałam, że dzięki mojej obecności ludzie przestaną umierać. Tymczasem zmarło przy mnie 46 osób. Okazało się, że byłam za młoda, żeby umieć przyjmować cudzą śmierć. No i wyleczyło mnie to z medycyny.