Kasia Skrzynecka pojawiła się u Kuby Wojewódzkiego po to, by jak to szumnie nazwał sam prowadzący, zerwać ze swoim dotychczasowym wizerunkiem i obalić kilka mitów. Jeśli chodzi o warstwę zewnętrzną - nie udało się. Skrzynecka pojawiła się w studio w rybaczkach, brokatowym topie, mało gustownych sandałkach i z pomarańczową opalenizną, czyli zestaw klasyczny, wszystkim doskonale znany. Siadając na sofie, zawadiacko stwierdziła, że "z czym nie da się walczyć, to należy obśmiać".
Kasia śmiała się więc ze wszystkiego po kolei, starając się zadać kłam rewelacjom na swój temat, których od pewnego czasu pełno w mediach. Nie mogliśmy się jednak oprzeć wrażeniu, że ciągle dąży po ponownego odgrzania tematu burzliwego rozwodu i każde zdanie wtrącone przez Wojewódzkiego rozwija w sposób raczej nienaturalny. Bardzo nam przykro, Kasiu, że nadal nie możesz się otrząsnąć.
Mimo bolesnego rozstania z policjantem, Kasia pozdrowiła "sympatycznych kolegów niebieskich", przyznając się, że czasem prowadzi samochód po lampce wina, ale za to "nie używa". Może być zatem spokojna, że ABW do jej drzwi nie zapuka. Gorzej sprawy się mają u Kuby. Naprawdę musi mieć coś na sumieniu, skoro z tematu (nad)używania przez siebie narkotyków uczynił przewodni motyw programu. Wydaje się, że człowiek, który chce się od jakiejś sprawy odciąć, po prostu milczy i taktownie czeka, aż burza przycichnie. Ale nie Kuba! On na każdym kroku będzie przypominał, że "jest na naturalnym haju" i zaprosi Maćka Maleńczuka, by publicznie wykrzyczał, że "pali gandzię i jest spoko".
Po kilku błykotliwych dialogach trójka rozmówców doszła do zgodnego wniosku: "W showbiznesie wszyscy chleją". To wiele tłumaczy.