Marcin Dubieniecki może dużo stracić na tym, że wielokrotnie podczas rozmów z mediami puszczały mu nerwy. Przypomnijmy, że w rozmowie z Dziennikiem Bałtyckim na pytanie o swoje powiązania z oskarżonym o nadużycie uprawnień Jackiem M., odpowiedział:
Jakby pan do mnie przyszedł do kancelarii i poprosił o komentarz, to dostałby pan w dziób za takie pytanie i za czelność, że pan do mnie dzwoni. Niech pan się ode mnie odpier... i niech pan do mnie nie dzwoni, tak? Do widzenia.
Tymczasem w rozmowie z Polityką stwierdził: Czy ja będę prowadził kancelarię z panem M., czy z gangsterem Słowikiem - to moja prywatna sprawa.
W maju rozpoczęło się dochodzenie w sprawie Dubienieckiego, które wszczął rzecznik dyscyplinarny Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku. Wniosek w sprawie ukarania męża Marty Kaczyńskiej został wydany dzisiaj. Prezes Rady ma wyznaczyć skład i termin rozprawy Sądu Dyscyplinarnego, który zdecyduje, jak ukarać lubiącego mocne sformułowania adwokata. Dubienieckiemu grozi upomnienie, nagana, kara finansowa od tysiąca do 10 tysięcy złotych, zawieszenie w prawie wykonywania zawodu od 3 miesięcy do 5 lat, a nawet... wydalenie z zawodu.
Jak oceniacie, na jaką karę zasłużył? I która z jego wypowiedzi była bardziej oburzająca? Ta o gangsterze czy o "daniu w dziób"?