Mimo zapewnień o byciu zdystansowaną do samej siebie, Doda jest wyjątkowo wrażliwa na to, jak wyraża się o niej publicznie. Przekonali się o tym raperzy z Grupy Operacyjnej, z którymi nadal procesuje się za nazwanie jej w piosence "blacharą", która "rży jak koń" czy "blond bilboardem" i "żywym banerem". To nie wszystko: właśnie pojawiła się informacja, że Rabczewska żąda od domu kultury w Skoczowie koło Cieszyna... 50 tysięcy złotych za użycie na plakacie reklamującym miejską imprezę słowa "Doda".
O co poszło? Otóż z okazji 44. Dni Skoczowa zorganizowano tradycyjny festyn z niebiletowanymi koncertami. Wśród różnych towarzyszących atrakcji pojawił się także występ pt. "Inwazja gwiazd" - jak reklamowano na plakacie: "wśród nich Presley, Monroe, Kupicha, Rodowicz, Doda...". Mimo że takiej informacji zabrakło, chodziło o program artystyczny przygotowany przez aktorów Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Była to parodia znanych osób, z którymi grupa prezentowała się w całym regionie.
Pokazujemy znane osoby z lekkim przymrużeniem oka - powiedział w rozmowie z Gazetą Wyborczą Janusz Legoń, kierownik bielskiego teatru. Aktorzy występują w charakterystycznych dla nich strojach, ale nie ma mowy o obrażaniu kogokolwiek.
Dni Skoczowa okazały się dużym sukcesem, a występ parodystów wyjątkowo przypadł do gustu lokalnej widowni. Jednak kilka dni temu do Miejskiego Centrum Kultury "Integrator" przyszło pismo od przedstawicieli Rabczewskiej. Żądają oni 50 tysięcy złotych za bezprawne ich zdaniem użycie słowa "Doda" na plakatach reklamujących świeto miasta. Nie trzeba chyba dodawać, że dla małej miejscowości to gigantyczna kwota.
Jak argumentował menedżer Doroty, Jarosław Burdek w rozmowie z GW, jej wizerunek jest wart kilka milionów złotych. Jego zdaniem zdarza się, że organizatorzy imprez masowych wykorzystują go w nieuprawniony sposób, sugerując, że Rabczewska się na niej pojawi, chcąc ściągnąć w ten sposób jak najwięcej widzów. - Takich spraw mamy teraz kilka - twierdzi.
Jak twierdzą osoby ze skoczowskiego domu kultury, na razie analizują przysłane im pismo. Jednak zdaniem Janusza Legonia z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, trudno sądzić, aby ktoś czytając taką informację na plakacie mógł spodziewać się występu "prawdziwej" Dody.
Jeżeli strony konfliktu nie dojdą do porozumienia, sprawa najprawdopodobniej trafi do sądu.