Maja Sablewska nadal nie może się pogodzić z faktem, że jej byłe podopieczne zwarły szyki i przygotowują na nią wspólny atak. Menedżerka szybko obwieściła w prasie, że jest gotowa na spotkanie w sądzie, co natychmiast uciszyło trzy artyski.
To było bardzo trudne, tym bardziej, że założenie było kompletnie inne. Było to przykre. Trafiłam na głęboką wodę od razu - wyznaje Maja w wywiadzie z Dzień Dobry TVN. Dowiedziałam się, że wydoiłam wszystkie artystki. Wystosowałam wobec tego odpowiednie oświadczenie wraz z moim prawnikiem, które jest informacją i dla artystek i dla mediów. W pewnym momencie trzeba powiedzieć "nie". Nie mogę udawać, że deszcz pada, kiedy wiadro pomyj na mnie polewają i kłamstw. W sądzie wyszłaby cała prawda. Ja bym mogła spokojnie z czystym sumieniem powiedzieć, jaka jest prawda. Ja nie mogę sobie na to pozwolić. Za chwilę będę pracowała z nowymi artystami.
Sablewska opowiedziała również o współpracy z Dodą, którą nazywa wyjątkowo ciężką osobą. Pomimo tego, że nie było łatwo, dobrze wspomina tę współpracę.
Chyba my musiałyśmy odpocząć od siebie. My nie byłyśmy świadome tego, że się rozstajemy na zawsze. Z nią się ciężko pracuje strasznie, nie będę tego ukrywała. Z nią się potwornie ciężko pracuje, ale ja lubiłam tą pracę bardzo. Nieraz mogłam dostać butem w głowę, ale jakby dawałam radę. To była fajna współpraca. Ekstremalna, ale fajna - mówi. Już teraz mam do tego obojętne uczucia. Obserwuję sobie ją. Mam do tego taki zdrowy dystans. Był taki okres, że podchodziłam do niej bardzo emocjonalnie, chociaż już nie pracowałyśmy razem.
Zapytana, czy przesłuchała już nową płytę byłej podopiecznej, odpowiada: Nie słuchałam. Boję się, że mogłaby mi się nie przetrawić ta płyta. Żeby utrzymać sukces nie można nawet na chwilę pominąć jakości. Mam wrażenie, że jeśli chodzi o Dodę to ta jakość gdzieś umknęła.