Kinga Rusin po raz kolejny trafiła na okładkę gazety, gdzie chwali się swoim szczęściem i zapewnia, że nigdy wcześniej nie było jej w życiu lepiej. Czy takie ciągłe zapewnianie o swoim dobrobycie jest dla Was przekonujące?
Potrafię inaczej niż kiedyś, trzeźwo ocenić sytuacje, znajomości, możliwości. A najważniejsze w tym wszystkim jest to, że doceniam i cieszę się ze wszystkiego, co mam i czego doświadczam. Koncentruję się na tym, co pozytywne, odcina emocje negatywne. To jest chyba największa zmiana - zwierza się Kinga. Czuję, że to mój dobry czas w życiu. Ostatnio zupełnie niewinnie na konferencji prasowej "You Can Dance", zapytana przez dziennikarza, czy jestem szczęśliwa, odpowiedziałam, że tak, jestem. Wywołało to falę dyskusji w Internecie. Część ludzi mówiła, że z życia cieszą się tylko głupcy. A inni, że chwalenie się swoim szczęściem kłuje w oczy. Wychodzi na to, że w Polsce powinno się mówić, że się jest nieszczęśliwym. A za moimi słowami nic wielkiego się nie kryło, poza tym, że jest mi dobrze, że cieszę się z tego, kim jestem i gdzie jestem. Bo dlaczego tak ma nie być?
Rusin porusza również kwestię krytyki jej debiutu książkowego. Twierdzi, że przyzwyczaiła się do tego, że za sukcesem idzie zawiść zazdrosnych osób. Do tej kupy wrzuca chociażby Kubę Wojewódzkiego, który śmieje się z niej od lat. Zgrabnie informuje również, że jej wydawnictwo rozeszło się w 100-tysięcznym nakładzie.
Za dwa lata będę obchodziła dwudziestolecie pracy w telewizji. To ja np. jako pierwsza przedstawiłam widzom Kubę Wojewódzkiego […]. Zapowiadałam jego telewizyjny debiut w jednym z programów muzycznych, który zresztą razem wtedy poprowadziliśmy. Zabawne, prawda? Pracowałam w różnych miejscach i dużo widziałam. Za popularnością idą w parze miłość i nienawiść, czasem zawiść. Nie ma osoby, która się podoba wszystkim i którą wszyscy lubią. Wielu ludzi się zastanawia: "Co ona takiego w sobie ma? Dlaczego ona, a nie ja?!"
Najbardziej zaskoczyło mnie, że krytyka pojawiła się już ze trzy tygodnie przed ukazaniem się książki, gdy nawet ja nie miałam pierwszego egzemplarza. Wiec jak można negatywnie wypowiadać się o czymś, czego się nie czytało? Poza tym, jeżeli ta książka jest wartościowa, choć dla jednej trzeciej spośród tych stu tysięcy czytelników, którzy ją kupili, to super. Wbrew temu, co niektórzy myślą, ”Co z tym życiem” nie jest książką o moim rozwoedzie. To nie jest oprawnie brudów, ani mówienie, że życie nie ma sensu. To książka - motywator. Do życia, do działania. I takie miała mieć przesłanie.