W nowym Wproście ukazał się długo oczekiwany wywiad z senatorem Krzysztofem Piesiewiczem. Jak zapewne pamiętacie, jego karierę przerwał jeden z najgłośniejszych obyczajowych skandali III RP. Piesiewicz został nagrany przez dwie szantażystki, gdy wciągał nosem biały proszek ubrany w sukienkę. Jak przyznał również w rozmowie z Super Expressem, na imprezie "był sztuczny penis".
Materiał wideo i zdjęcia opublikowane przez Super Express wstrząsnęły w 2009 roku światem mediów i polityki. Sam Piesiewicz bardzo długo milczał. Dopiero dziś, gdy proces jego szantażystów zmierza ku końcowi, postanowił opowiedzieć swoją wersję wydarzeń Tomaszowi Lisowi. Opisuje, jak poznał "Joannę D." pod hotelem Marriott (twierdzi, że nie wyglądała na prostytutkę), jak kolejni ludzie wyłudzali od niego pieniądze, a w końcu zaczęli szantażować, jak wplątał się w znajomość z jakimś podejrzanym człowiekiem, który obiecywał, że "może zatrzymać" publikację kompromitujących go materiałów. Senator podtrzymuje również swoją wersję, że "nie posiadał i nie brał żadnych narkotyków". Z tego chyba najtrudniej będzie mu się wybronić chcąc zachować powagę.
Piesiewicz deklaruje, że będzie kandydował w następnych wyobrach, żeby pokazać, że nie uległ szantażystom.
- Czy będzie pan startował w wyborach?
- Pytanie jest inne: czy można poddać się takiej podłości? - Jak pan odpowiada na to pytanie? - Decyzja o startowaniu wymaga ode mnie odwagi. Ale myślę, że to jest w jakimś sensie konieczność. - Nie boi się pan ataków w czasie kampanii wyborczej? - Na żadne ataki nie będę odpowiadał. To wyborcy zdecydują. Ludzie doskonale wiedzą, pomimo tego incydentu, że ich nigdy nie zawiodłem. (...) Jeden bardzo zacny człowiek pytał mnie, czy będę kandydował. Ja mówię: "Chyba muszę". A on: "Przecież, ku..., oni cię zniszczą". Kto to są "oni"? Nikomu nie zrobiłem krzywdy, jestem uczciwym człowiekiem. W d... to mam. Trzymacie kciuki za to, żeby udało mu się wyjść z tej okropnej historii z honorem? My tak. Na pewno nie warto życzyć mu źle. Jak mógłby jeszcze bardziej zapłacić za to, co zrobił, albo - jak twierdzi - czego nie zrobił? W rozmowie z Lisem wspomina, że w czasie, gdy był szantażowany, był w dole psychicznym, mieszkał poza domem i nie miał kontaktu z najbliższą rodziną.
W wywiadzie padają też bardzo mocne słowa. Senator wypowiada je, wspominając wsparcie, jakiego udzielali mu różni ludzie:
"Pan Kiełbasa" z mojego bazarku powiedział do mnie tak: "Panie Piesiewicz, przecież wiadomo, że przebierają w sukienkę, żeby z kogoś małpę zrobić." Muszę powiedzieć, co zrobił wtedy adp Józef Życiński. W najmroczniejszym okresie tej afery prowadził korespondencję e-mailową z moją córką. Prosta rzecz, ale wielka. Pisał do niej cały czas. Takie rzeczy mnie rozkładają, a nie jacyś tam bandyci... Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś w takiej sytuacji jak ja, wziął kałacha i by ich po prostu rozpie...