Trudna do wykrycia i wyleczenia choroba tropikalna, którą Martyna Wojciechowska zaraziła się prawdopodobnie na Borneo, zmieniła jej podejście do życia.
_**Przed chorobą żyłam mniej świadomie**_ - mówi dziennikarka w rozmowie z tygodnikiem Na żywo. Więcej było we mnie drapieżnych emocji i apetytu na życie. Nie jestem już tak zachłanna i spięta. Teraz cieszę się każdym dniem. Może dlatego, że moja kochana mama zawsze mi powtarzała: kończ każdy dzień tak jakby miał być twoim ostatnim. I rzeczywiście coś w tych słowach jest.
Niestety, z tymi zmianami nie idzie w parze życie osobiste. Martyna wydaje się coraz bardziej zmęczoną swoją samotnością.
_**Z radością oddam mężczyźnie przywództwo w stadzie**_ - deklaruje w tabloidzie. Naprawdę. Tylko nigdy nie dochodziło do tego etapu, żeby oni się o tym przekonali. Strasznie nie lubię drobiazgowych, rozgorączkowanych, emocjonalnie rozchwianych panów, których teraz notorycznie spotykam. Dla mnie ideałem mężczyzny jest facet silny, który wie, czego chce. Może mieć oczywiście gorsze dni, każdemu to prawo przysługuje. Ale naprawdę powinien mieć dystans do świata. Ja sama nad tym pracowałam.
Zdaniem Martyny spotkanie odpowiedniego mężczyzny jest w jej przypadku coraz mniej prawdopodobne.
Wielu mężczyzn wychodzi z założenia, że jeśli kobieta jeździ w rajdach samochodowych to znaczy, że w domu codziennie o 6. rano robi pobudkę i rozkazuje mycie zębów - stwierdza ponuro. A po odmrożeniach na Mount Everest odpadły mi kawałki skóry i walczę teraz, żeby jakkolwiek wyglądać.
Brzmi zachęcająco?