Magdalena Cielecka, uchodząca za jedną z najbardziej utalentowanych polskich aktorek, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ciało jest jej narzędziem pracy. Nigdy nie miała problemu z rozbieranymi scenami, o ile były one uzasadnione scenariuszem. Nawet jeśli przyszło jej rozebrać się na teatralnych deskach, zwykle nie protestowała. Do czasu.
Jak donosi Fakt, reżyser Krzysztof Warlikowski, z którym Cielecka już nieraz pracowała, wpadł na pomysł, by w jego nowej sztuce aktorka odgrywała ostre sceny seksu. Taka propozycja sama w sobie nie byłaby może wielkim problemem. Kłopot w tym, że na partnera Magdy wybrano... jej byłego chłopaka, Andrzeja Chyrę. Jak widać, reżyserzy teatralni coraz chętniej stosują się do reguł show-biznesu - zatrudniają Cichopek, Ibisza, randkują z Herbuś, każą odgrywać publicznie sceny seksu byłym kochankom...
Właściwie trudno się dziwić. Chemia między nimi może pokusą dla reżysera. Warlikowski stawia jednak na realizm i nie ma mowy o udawaniu. Cielecka poczuła się urażona jego propozycją. Uznała, że Warlikowski chce wykorzystać ją i jej toksyczny romans z Chyrą, który kosztował ją wiele nerwów. A wszystko to ma na celu nie sztukę, ale epatowanie tanią sensacją.
Doszła do wniosku, że udział w takim przedsięwzięciu nie tylko nie broni się artystycznie, ale może wywołać niepotrzebne wspomnienia - mówi w rozmowie z tabloidem znajoma aktorki.
Czy seks na scenie może w ogóle "bronić się artystycznie"? :) To po prostu seks na scenie.
Jeżeli zmieniłaby jednak zdanie, chętnie obejrzymy. Wybralibyście się z takiej okazji do teatru?