Edyta Górniak długo zastanawiała się, jak odpowiedzieć na docinki Roberta Kozyry. Trzeba przyznać, że przyłożyła się do tego zadania, bo w dzisiejszym Super Expressie dogryza mu tak mocno, jak to tylko możliwe. Wie, co powiedzieć, by go maksymalnie sprowokować, uderzyć w jego ambicje i żeby go zabolało. Czuć, że długo redagowała tę wypowiedź:
Słyszałam o tym, że podobno Robert Kozyra dał mi kosza. Rzeczywiście kiedyś, kiedy zwolniono Roberta z Radia Zet, zapytałam go, puszczając oko, czy teraz, kiedy jest bezrobotny, może chce zostać moim menedżerem - wspomina. Zadzwoniłam wtedy, bo było mi Roberta tak zwyczajnie po ludzku żal. Znam go wiele lat i pomyślałam, że dla kogoś, kto miał tak wielką pasję i poczucie władzy i żył nimi przez 15 lat, odebranie mu wszystkiego, co kochał, musiało wiązać się z ogromnym strachem, stresem i z poczuciem osamotnienia - wylicza Edyta z odrobiną złośliwej satysfakcji.
Zadzwoniłam do niego z życzliwości i zwykłej troski, pytając, jak się czuje w tej nowej sytuacji. Nie przedstawiłam mu kontraktu do wglądu z zapytaniem, czy interesuje go konkretna posada, po prostu zażartowałam. Więc jeśli dzisiaj chwali się tym, że dał mi kosza, że odmówił, bo nie chciałby nosić moich sukienek do pralni, jak złośliwie powiedział, to jest dosyć przykre. Nie rozumiem, dlaczego po kilku już latach nagle się do tego odnosi i zmienia wagę tej żartobliwej sytuacji. Wtedy bardzo szczerze mu współczułam, dziś też jest mi go żal, ale już z innego powodu. Życzę Robertowi, aby udało mu się zapracować na swoją własną wartość tak, aby nie musiał zapożyczać nazwisk z pierwszych stron gazet do autopromocji. Trzymam za niego kciuki.
Ta udawana życzliwość to nie koniec. Edyta rozwija temat zawiedzionych ambicji Kozyry. Sugeruje też, że w czasach, gdy kierował Radiem Zet, "bezmyślnie obrażał artystów":
Jest jakoś rzeczywiście tak, że jeśli ktoś chce zwrócić na siebie uwagę, wystarczy powiedzieć w wywiadzie, że spotykał się z Ewą, która miała chłopaka, który kiedyś spotykał się na kawie z Edytą Górniak. Przywykłam do tego absurdu. Dziwię się jedynie, że robi to Robert, bo miałam o nim trochę inne zdanie - narzeka. Kiedy był szefem radia, wszyscy się z nim liczyli i nagle to się skończyło. Ludzie, którzy go otaczali, to byli ludzie, którzy się go bali lub którzy od niego zależeli, więc w momencie, w którym został zwolniony, musiał czuć się bardzo samotny. Dlatego do niego zadzwoniłam. I kiedy wykręcałam jego numer, nie zważałam na to, ilu artystów w Polsce zniechęcił do pracy twórczej, ilu bezmyślnie obraził**.**
Myślicie, że mogła dodać coś, żeby zabolało go jeszcze bardziej? Zobaczymy, czy juror Mam talent pozostawi te sympatyczne uwagi bez odpowiedzi.