Joanna Koroniewska postanowiła podzielić się z czytelnikami tygodnika Gwiazdy swoimi przemyśleniami na temat marzeń polskich aktorów i aktorek o karierze za granicą. Większość polskich celebrytów pragnie zagrać choćby najmniejszy epizod w hollywoodzkiej produkcji. Jest to powszechnie uważane za wielką nobilitację, nawet jeśli "gwiazda" zostanie wycięta w montażu.
To zabawne, że czasem nawet nieistotny epizod w zagranicznej produkcji jest ważniejszy od wszystkiego, co robi się w kraju - mówi Koroniewska. I sugeruje, że ma pewne osiągnięcia na tym polu (ale jest zbyt skromna, by o nich mówić...): Dlatego nie lubię opowiadać, co robiłam, a czego nie. Nie chcę rozwijać takich wątków. Nie rozumiem, skąd w Polakach tyle kompleksów. Powinniśmy się cieszyć z tego, co mamy. Bo mamy aktorstwo na wysokim poziomie. Nie powinniśmy szukać niczego na Zachodzie. Cieszę się, że granice są otwarte, ale nie róbmy z tego wielkiego show. To nie zawsze jest tego warte.
Pokutuje myślenie, że jeśli jakaś aktorka zrobiła coś za granicą, to trzeba ją brać, bo to znaczy, że jest dobra - narzeka. A co to znaczy? Chyba tylko tyle, że zna język i złapała kontakt z zagranicznymi agentami. Zagranie w zagranicznym filmie nie jest tak trudne jak kiedyś, ale wyjazd do Stanów wciąż jest wyzwaniem. To naprawdę bardzo trudny rynek. Nie mogę powiedzieć, że próbowałam, chociaż byłam tam na kilku spotkaniach. Teraz, po urodzeniu dziecka już na pewno nie będę próbować.
Komentarz Koroniewskiej na pewno nie spodoba się kilku wyciętym z filmów aktorom. Wygląda na to, że miała na myśli przede wszystkim dwie z nich...