Piotr Machalica zaliczył w zeszłym miesiącu największą kompromitację w swojej karierze. Na pokład samolotu, którym miał lecieć do Nowego Jorku do córki, wezwano straż graniczną, by go wyprowadzano. Aktor był kompletnie pijany i "zakłócał porządek".
W rozmowie z tygodnikiem Świat i Ludzie Machalica nawet nie próbuje się wytłumaczyć, dlaczego na pokładzie poczuł się ważniejszy niż pilot.
Nie będę się nad tym rozwodził. Powiem tylko krótko: bardzo żałuję, że nie poleciałem. To było z takim trudem wygospodarowane 5 dni - żali się.
Pijackie wyskoki nie kosztowały go jedynie opóźnienie zaplanowanego urlopu. Machalica za spowodowanie opóźnienia startu samolotu musiał zapłacić przewoźnikowi około 10 tysięcy złotych. Aktor próbuje jednak wziąć czytelników na litość. Zwierza się, że leciał zobaczyć swojego wnuka. Nie mówi przy tym, że zdecydował się wykosztować i chwilę potem złapał inny samolot.
Chciałem odwiedzić wnuka - tłumaczy się. Ma na imię Kajtek. Tam mówią na niego Keaton. Urodził się 4 miesiące temu.
Jak myślicie, czy doleciał do wnuka trzeźwy?