Wraz z rozpoczętym procesem Conrada Murraya w prasie pojawia się coraz więcej informacji na temat stanu psychicznego i fizycznego, w jakim Michael Jackson był na kilka tygodni przed śmiercią. Trzy tygodnie po jego zgonie miało się rozpocząć tournee This Is It, w ramach którego planował zagrać aż 50 koncertów w Londynie. Jak mówi jego ochroniarz, gwiazdor chciał na każdym z nich nosić... kamizelkę kuloodporną.
Był pod ogromną presją. Powiedział mi, że boi się, że nie dożyje tych koncertów, albo ktoś go zamorduje na scenie. Prosił, żebym zaopiekował się jego dziećmi – wspomina Matt Fiddes w rozmowie z brytyjskim The People. Ledwo się trzymał psychicznie. Powiedział, że w 2005 roku przez cztery miesiące, zanim oczyszczono go z zarzutów o molestowanie dziecka, nosił kamizelkę kuloodporną codziennie. Zapowiedział, że będzie ją nosił również podczas koncertów. Nie wiedział, czy podoła wszystkiemu psychicznie.
Fiddes zdradza również, że tuż przed sławnym ogłoszeniem swoich koncertów Jackson musiał wypić aż pół butelki whisky, by zdobyć się na odwagę, by wejść na scenę.
Był naprawdę w złej kondycji. Zapytałem go, jak może dać 50 koncertów, gdy jest w takim stanie. Przyznał, że źle się odżywia i ma problemy ze snem. Powiedział, że daje koncerty dla swoich dzieci, bo to byłaby ich ostatnia szansa, by zobaczyć go na scenie. Był bardzo zagubiony, jakby zdawał sobie sprawę z tego, że nadchodzi koniec.
Śmierć nadeszła z innej strony, niż oczekiwał Michael. Nie od kuli a od zażywanych silnych leków i, wszystko na to wskazuje, koszmarnych zaniedbań lekarza...