W marcu wszczęto dochodzenie dyscyplinarne przeciwko Marcinowi Dubieneckiemu, który został oskarżony o naruszenie godności swojego zawodu i "niestosowne wypowiedzi dla mediów". Sprawa dotyczy dwóch komentarzy męża Marty Kaczyńskiej. Pierwszy z nich usłyszał dziennikarz Polityki, którego Dubienecki poinformował, że "prowadzenie kancelarii z panem M., czy gangsterem Słowikiem to jego prywatna sprawa". Drugi zaś był ostrą reakcją na dociekania reportera z Dziennika Bałtyckiego o współpracę ze skazanym za wyłudzanie Adamem S. Dubienecki zagroził, że "gdyby przyszedł z takim pytaniem do jego kancelarii, dostałby w dziób" i zakończył rozmowę staropolskim pozdrowieniem: _**Niech się pan odpier...**_
Wczoraj odbyła się pierwsza rozprawa dyscyplinarna w sprawie Dubieneckiego. Mąż Marty odmówił jednak zeznań i wyjaśnienia swojego stanowiska. Zgodził się na udzielanie odpowiedzi jedynie na pytania stawiane przez własnego obrońcę. Powód? Zdaniem oskarżonego brak utajnienia rozprawy naraża na szwank jego życie prywatne.
Wcześniej chciałem w tej sprawie złożyć obszerne wyjaśnienia - powiedział Dubienecki cytowany przez Gazetę Wyborczą. Z uwagi jednak, że sąd odrzucił mój wniosek o utajnienie tego procesu nie mogę tego zrobić, ponieważ takie wyjaśnienia dotyczyłyby prawie w całości sfery życia prywatnego. Takie rozstrzygnięcie sądu narusza w znaczący sposób moje prawo do obrony i rzetelnego postępowania.
Czy na tej sali musi odbywać się farsa? Żyjemy przecież w tym samym państwie i czytamy ten sam kodeks postępowania karnego - grzmiał Dubienecki, który był przeciwny ujawnieniu treści zeznań, których udzielił przed rozprawą. Twierdził, że jego wcześniejsze wypowiedzi na temat rozmowy z dziennikarzami nie mogą mieć charakteru dowodu, gdyż... podczas wstępnego przesłuchania nie został poinformowany o przysługujących mu prawach i obowiązkach.
Zabawne wytłumaczenie, jak na tak ambitnego prawnika. Przyznacie, że mało kto potrafi wzbudzać taką sympatię jak Marcin.