Skandal z dzieckiem Justina Biebera dopiero nabiera tempa. Po informacji, że nastoletni gwiazdor jest ojcem dziecka jednej ze swoich fanek media podały, że do stosunku doszło bez zgody jednej ze stron. Dokładniej... bez zgody piosenkarza, który ponoć został zgwałcony przez 20-letnią Mariah Yeater. Do takich wniosków doszła policja, która wstępnie przesłuchała wielbicielkę Justina. Według jej zeznań do stosunku doszło po koncercie Biebera i "musiała go trochę zachęcić", a także "wszystko zrobić za niego".
Do zbliżenia między Bieberem a Mariah doszło, gdy gwiazdor miał zaledwie 16 lat. Według prawa stanu Kalifornia, w którym odbywał się występ, taki stosunek jest uznawany za gwałt. Zeznania Yeater potwierdzi badanie DNA jej synka, który ponoć jest owocem spędzonej z Justinem nocy.
Zeznania pani Mariah Yeater zawróciły naszą uwagę - mówi przedstawiciel policji z Los Angeles. Według jej zeznań, kiedy w ubiegłym roku odbyła stosunek z Justinem Bieberem, on miał zaledwie 16 lat, a ona 19. W naszym stanie prawo mówi, że jest to gwałt na osobie nieletniej. Jeżeli jej zeznania się potwierdzą, grozi jej więzienie.
Pomimo realnej groźby odsiadki za uwiedzenie i "zmuszenie do seksu nieletniego" Mariah podtrzymuje swoją wersje i nadal twierdzi, że ma z nim dziecko.
Mojej klientce nie zależy na rozgłosie czy pieniądzach - przekonuje prawnik Yeater. Chcemy jedynie, żeby Justin Bieber dostarczył próbkę swojego DNA w celu potwierdzenia ojcostwa. Jeżeli wyniki wykażą, że Bieber jest ojcem dziecka mojej klientki, to powinien pomóc w jego utrzymaniu i wychowaniu. Takie jest prawo w Kalifornii.
Póki co Justin nie skomentował doniesień tabloidów. Wypowiedzi w sprawie gwałtu odmówiła także Selena Gomez. Najwięcej podejrzeń budzi reakcja menadżera gwiazdora, który jak na razie zdecydowanie odmawia udostępnienia próbki DNA... Sprawa zaczyna wyglądać coraz poważniej.