Pod koniec października Grażyna Szapołowska złożyła wymagane dokumenty w sądzie, mającym rozstrzygnąć, kto miał rację w konflikcie, którym w kwietniu tego roku żyła Polska. Chodzi oczywiście o awanturę w Teatrze Narodowym, która wybuchła, gdy Szapołowska nie pojawiła się na sobotnim spektalu Tanga Mrożka, gdyż w tym czasie była zajęta na planie _**Bitwy na głosy**_. Dyrektor Narodowego, Jan Englert zwolnił ją za to z pracy w trybie dyscyplinarnym. Szapołowska twierdzi, że "zlinczowano" ją i "wykonano wyrok" (zobacz: "ENGLERT CHCIAŁ LINCZU! Wykonano na mnie wyrok!") i postanowiła udowodnić to przed sądem. Aktorka powołuje się na przykład koleżanki z teatru, Beaty Ścibakówny, prywatnie żony Englerta, do której dostowowywano grafik przedstawień, gdy występowała w programie _**Gwiazdy tańczą na lodzie**_.
Jest mi bardzo przykro i smutno. W przeciągu 38 lat nigdy w życiu się nie spóźniłam na przedstawienie, na próbę, nie odwołałam spektaklu. Ja nie mam takiej karty - mowi Szapołowska w rozmowie z Super Expressem. Uważam, że w placówce państwowej, jaką jest Teatr Narodowy, nie powinno się stosować kryteriów równy i równiejszy. To mnie strasznie zabolało. Boli mnie też to, że kobiety są zawsze gorzej traktowane w zawodach, nie tylko w teatrze, w ogóle. Lekceważy się nas... Zbuntowałam się.
Jan Englert traktuje sprawę równie personalnie. Zapowiada w tabloidzie, że jeśli przegra z Szapołowską przed sądem, to zrezygnuje z kierowania Narodowym.
Jeśli ja nie jestem w prawie, a pani Szapołowska tak, to żaden dyrektor w tym kraju nie ma szans na prowadzenie teatru - powiedział jeszcze w kwietniu, podczas trwania awantury.
Środowisko aktorskie jest przekonane, że słowa dotrzyma i jeśli sąd przyzna rację Grażynie, Englert odejdzie z pracy. Cóż, jedno z nich musi odejść na pewno.
Komu kibicujecie?