Kot Alik wielokrotnie stawał się drugoplanowym bohaterem informacji o Jarosławie Kaczyńskim, swoim bardzo znanym właścicielu. Prezes Prawa i Sprawiedliwości co prawda nigdy nie ujawnił wizerunku swojego pupila, jednak wiadomo było, że jest on bliski jego sercu.
_**Choć prezes długo walczył o życie pupila, Alik zgasł w ostatni czwartek**_ - informuje Fakt.
Co ciekawe, zwierzaka osobiście poznał... Zbigniew Hołdys, który w minione wakacje leczył swojego jamnika, Bronka, w tej samej warszawskiej klinice. Muzyk napisał dzisiaj na Facebooku:
Dowiedziałem się, że Alik nie żyje, kocur Jarosława Kaczyńskiego. Schorowany znajda, o którego zdrowie właściciel walczył bezustannie. Poznałem go pewnego razu - Bronek i Suseł odwiedzali tę samą klinikę weterynaryjną, co Alik. Niekiedy mijali się w hallu, a ja mijałem się z panem Alika, bez słowa. W lipcu tego roku Alik i Bronek wylądowali w weterynaryjnym szpitalu w tym samym czasie, na kroplówkach, klatka przy klatce. Gadali całymi godzinami. Nakręciłem wówczas filmik komórką, na pamiątkę, ale nie miałem zamiaru go pokazywać, bo to sprawy osobiste. Dziś, kiedy Alik odszedł, pokażę wam skrawek.
Temu wydarzeniu poświęcił nawet jeden z lipcowych felietonów dla Wprost. Przypomnijmy, co wtedy pisał:
Wylądowały w tej samej klinice weterynaryjnej, w tym samym pokoju szpitalnym, klatka przy klatce. On, kocur Jarosława Kaczyńskiego - Alik, i mój jamnik Bronek. Tamten ciemnobury, mój - czarny. Obydwa w podobnym, dojrzałym wieku - Alik ma lat 13, Bronek lat 15. (...) Gdy wszedłem - oba mówiły naraz. Alik jest kotem gadatliwym i sprzecza się bez przerwy. Bronek to dla odmiany pies wyniosły, jego zamknięte w klatce ego kazało mu bezustannie pojękiwać. Gdy do klatek zbliżyła się moja żona Gusia, Alik zamiauczał, zamruczał i zaczął się łasić. (...)Wyciągnąłem palec i już chciałem dotknąć poczochrańca, ale wtedy Alik znieruchomiał, wolno uniósł łapę i przełożył ją przez pręty klatki. Trzymał ją w górze, czekając na mój ruch. Był gotów dziabnąć mnie do krwi.
Hołdys opisuje również spotkania z Kaczyńskim, którego widywał w trakcie leczenia swojego pupila:
Minęliśmy się w klinice, przed nią lub w jej holu bodaj czterokrotnie. Wchodząc do budynku, prezes mówił "dzień dobry" do czekających wewnątrz właścicieli i pacjentów. Liczyło się jedno: by w ciągu dnia zajrzeć do swojego pupila, być może dać mu łakoć i go wygłaskać. Działo się to w dni niekiedy bardzo politycznie intensywne, co mogłem potem zauważyć w przekazach medialnych - a mimo to zawsze zajeżdżały dwa samochody, wysiadali z nich ludzie w czarnych garniturach, wysiadał prezes i maszerował do swojego zwierzaka.
Polecamy: Cały internet żegna kota Alika...