Wczoraj pisaliśmy o reportażu TV Silesia dotyczącym bezdomnego ojca Moniki Jarosińskiej. Reporterzy donieśli, że mężczyzna mieszka w samochodzie stojącym pod jego dawnym domem. Marek z Będzina ponoć nie chce przyjąć pomocy ani od opieki społecznej, ani od córki celebrytki. Eksmitowany z mieszkania ojciec aktorki znanej najlepiej z głośnej bójki z Dodą, utrzymuje, że nie informował jej o swoich problemach, gdyż "nie chce, by go takiego widziała". Widok zabiedzonego mężczyzny jest rzeczywiście bardzo przykry.
Sprawę postanowiła skomentować Monika, mimo że wcześniej nie chciała się wypowiadać na potrzeby reportażu. Z jej słów wynika, że jej relacje z ojcem są wyjątkowo trudne. Monika wyznaje, że Marek Jarosiński jest alkoholikiem, który nie chce dać sobie pomóc.
Urodziłam się w Będzinie i odkąd pamiętam mój ojciec był alkoholikiem - pisze na Facebooku. To był zawsze bardzo inteligentny i błyskotliwy człowiek. Pracował na kopalni Grodziec. To on zaszczepił mi miłość do muzyki, sztuki, literatury. To on kupował mi kasety, płyty i książki. To dzięki niemu postanowiłam wyrwać się z Będzina. On zawsze mi kibicował - przyjeżdżał na moje występy w szkole filmowej, a potem gdy zaczęłam grać w serialach i występować w telewizji, nagrywał wszystkie moje wystąpienia.
Jednocześnie coraz bardziej pożerał go nałóg i choroba alkoholowa. Zarówno ja, jak i mój narzeczony staraliśmy się wyciągnąć go z patologicznych warunków, które wokół siebie stworzył. Dołożyliśmy wszelkich starań, by pokazać mu alternatywne życie, ale pomimo wielu obietnic poprawy zadecydował, że woli mieszkać w Będzinie i otaczać się ludźmi, którzy pomogli mu w doprowadzeniu się do ruiny - pisze. Kiedyś zabrałam go na wycieczkę, aby pokazać mu, ze można żyć inaczej. Tata ma dosyć wysoka emeryturę i stać go na wyjazd raz w roku czy nawet częściej na wakacje. Był zachwycony, obiecywał poprawę. Wielokrotnie też był zaszywany, ale i tak wracał do nałogu.
Nie raz jeździłam do ojca. Czasami w środku nocy dostawałam telefon od sąsiadów, że jest w ciężkim stanie. Jechałam samochodem w środku nocy do Będzina i zastawałam zamknięte drzwi, bo mój ojciec był nieprzytomny z upojenia. Zrobiłam wszystko, by mu pomóc. Zawsze, gdy niemalże siłą umieszczałam go w szpitalu by doszedł do siebie, uciekał z niego. Ostatni raz widziałam go na pogrzebie mojej babci... Odwrócił się i odszedł. Odrzucił moją pomoc po raz kolejny. Prosiłam o interwencję policję i straż miejską, ale wszyscy rozkładali ręce. Bardzo chciałam mu pomóc, ale nie wiem, co więcej mogłabym zrobić.
Wszystkie moje starania zawiodły, a on nie chce ani mojej, ani niczyjej pomocy. Stracił mieszkanie, w którym się wychowałam, wyrzucił albo sprzedał moje prywatne rzeczy. Książki, zeszyty i pamiątki wylądowały w śmietniku.
Aktorka twierdzi, że to nienawidzący jej sąsiedzi przekazali TV Silesia informacje o ojcu i celowo przedstawili im ją w złym świetle, żeby powstał tak jednoznaczny w wymowie materiał (zobacz reportaż TV Silesia, który nagłośnił sprawę). Monika twierdzi nawet, że sąsiedzi ją... szantażowali:
Wolę, aby ta informacja wyszła ode mnie - pisze aktorka. Zwłaszcza, że zdaję sobie sprawę, że będzińskie środowisko, w którym przez wiele lat mieszkałam, zrobi wszystko, żeby oczernić mnie w Waszych oczach i przy okazji odegrać się na tym, że postanowiłam zająć się swoim życiem zamiast gnić w tym miejscu razem z nimi. Nie raz byłam szantażowana przez "życzliwych" sąsiadów, że przekażą prasie informacje o tacie, jeśli im nie zapłacę. Nigdy się nie ugięłam, bo mam swoje życie i swoją pracę, nie mogę być zaszczuta do końca życia przez środowisko, z którego cudem udało mi się wyrwać.