Na wczorajszej konferencji prasowej Prokuratura Rejonowa w Kłodzku ogłosiła, że w chwili śmierci Violetta Villas miała świeże złamanie kości szyjki udowej i od dawna nie leczone zapalenie płuc. Dochodzenie oraz sekcja zwłok wykazały, że gwiazda była zaniedbana, a jej organizm był w bardzo złym stanie. W rozmowie z Super Expressem opiekunka piosenkarki, której grożą za to poważne zarzuty, twierdzi, że... niczego nie zauważyła.
To nieprawda. Żyłyśmy skromnie, ale godnie - broni się Budzyńska. Nie miałam pojęcia, że pani Violetta złamała nogę! Wprawdzie w sobotę lub niedzielę zapatrzyła się w telewizor, osunęła z kanapy i nabiła sobie solidnego siniaka na prawej nodze, ale ani razu nie poskarżyła się, że coś ją boli. Mówiła tylko: "Elunia, nic mi nie będzie, do wesela się zagoi".
Co więcej, cały czas miała na sobie dres. Normalnie też chodziła do toalety. Nie dała w ogóle po sobie poznać, że coś jest nie tak - dodaje. Ja nie zauważyłam tego złamania, bo nie jestem cudotwórcą, aby widzieć przez spodnie od dresu, czy noga jest złamana, czy nie. Pani Violetta była lekko przeziębiona. Ale z jej wypowiedzi nie wynikało, że ma złamaną nogę czy zapalenie płuc. Jak bym o tym wiedziała, to na pewno bym tego tak nie zostawiła.
Jeśli okaże się, że Budzyńska była prawnie usankcjonowanym opiekunem Violetty Villas, to może stanąć przed sądem oskarżona o zaniedbanie. Kobieta, która izolowała schorowaną piosenkarkę od rodziny nie wyobraża sobie, że mogłaby zostać posądzona o przyczynienie się do śmierci podopiecznej:
Wtedy to chyba powieszę się... Ja naprawdę bardzo kochałam panią Violettę i w życiu bym jej krzywdy nie zrobiła.