Przed laty to właśnie Krzysztof Krawczyk i Violetta Villas byli uważani za najsłynniejszych polskich artystów "eksportowych". Oboje otarli się o Las Vegas, przejażdżki limuzynami i kreacje od wielkich projektantów, co robiło wrażenie w PRL-u. I
niestety także o używki. Oboje zachłysnęli się światowym show biznesem i zapłacili za to wysoką cenę. Krawczykowi udało się pozbierać, Villas nie. Piosenkarz, świadomy łączącego ich losy podobieństwa, bardzo przeżył jej śmierć.
Ja miałem szczęście, że poza miłościa do Boga, znalazłem kobietę, która uchroniła mnie od samotności. To samotność moim zdaniem zabiła Villas - mówi w rozmowie z Faktem Krawczyk, który najwyraźniej także ma pewne zastrzeżenia co do jakości opieki, jaką Villas była otoczona u schyłku życia.
Wiadomość o śmierci Violetty Villas była straszna. Ta kobieta miała nie tylko anielski głos, ale i anielskie serce. Chciała pomagać, wierzyła w Boga i chroniła tych, którzy sami bronić się nie mogą, czyli zwierząt. Niestety zabrakło obok niej kogoś, kto pomógłby jej w trudnych momentach, kto ochroniłby ją samą. Nie chcę skończyć życia jak Villas. Ale chyba nie muszę się już o to bać, bo mam wokół siebie kochających ludzi.