W miniony poniedziałek Daniel Olbrychski znów obchodził 50-lecie swojej pracy artystycznej. Wśród gości na przyjęciu w radowej Trójce nie mogło oczywiście zabraknąć jego dawnej miłości, Maryli Rodowicz. Piosenkarka, jak to ma w zwyczaju, nie poprzestała na złożeniu gratulacji, ale przy okazji za pośrednictwem Super Expressu postanowiła przypomnieć czytelnikom historię tego związku, który odbywał się w całkiem luksusowej scenerii, zwłaszcza jak na ówczesne warunki. Maryli już wówczas powodziło się znacznie lepiej niż większości ludzi.
Wszystko zaczęło się w 1973 roku podczas trasy koncertowej Rodowicz. Jednym z jej przystanków był Olsztyn.
Słabo wtedy jeździłam, byłam marnym kierowcą. Był śnieg, zima mnie zaskoczyła, postanowiłam zostawić moje porsche na parkingu i pojechać w trasę autokarem z zespołem - wspomina piosenkarka. Akurat tak się złożyło, że jej ówczesny menedżer, Andrzej Smerek, znał Olbrychskiego.
Spotkali się w Łazienkach, Andrzej zapytał go, czy nie chce przejechać się porsche. Daniela nie trzeba było długo namawiać. Nic nie mówiąc żonie wsiadł do pierwszego, towarowego pociągu i pojechał po moje auto do Olsztyna - relacjonuje Rodowicz. Po przejażdżce wysłał jej liścik.
To była dosyć zaczepna kartka z tekstem Nieznani fetyszyści porwali Pani samochód, tulę się do kierownicy (na razie). To był taki podtekst, że wkrótce się objawi i tak też było.
Ówczesna żona Olbrychskiego wspomina to pewnie z mniejszym sentymentem, ale kto by się przejmował żoną?