Jak pisaliśmy niedawno, Doda oskarża swojego byłego menedżera, Jakuba Majocha, o to, że mimo zakończenia współpracy nie rozliczył się z nią z pieniędzy. I to sporych. Zobacz: Doda atakuje menedżera: "MUSI ZWRÓCIĆ MI 160 TYSIĘCY!"
Chodzi o 160 tysięcy złotych, które zdaniem piosenkarki przejął na poczet wydania jej autobiografii. On z kolei wytknął jej publiczne obnoszenie się z podróbkami, mającymi udawać prawdziwego Louis Vuittona, brak znajomości angielskiego i działanie "na granicy prawa". Wytworzyła się niemiła atmosfera. W dzisiejszym Super Expressie Majoch posunął sie jeszcze dalej, zarzucając Dodzie, że okradła go z należnych mu z tytułu wynagrodzenia pieniędzy. Jak bowiem utrzymuje, Doda nie wypłacała mu pensji. Uzbierało się 14 tysięcy złotych zaległości.
Dług byłby znacznie większy, gdyby firma na jego poczet nie zamroziła pieniędzy za kontrakt na jej książkę - wyjaśnia w tabloidzie Majoch. Doda pomawia mnie czy też moją firmę o to, że jesteśmy jej winni pieniądze. A to ja mogę się do niej zwrócić: "Doda, oddaj moje pieniądze!" Nie chcę być ofiarą pomówień takich, jakich obiektem była Majka czy Katarzyna Kanclerz, bo nie zawsze to tak wygląda. Często to artyści wykorzystują menedżerów.
Zaraz, czyli "zamroził" 160 tysięcy na poczet "14 tysięcy zaległości"? Nie powinien narzekać. Doda komentuje te zarzuty w swoim zwykłym stylu:
Mam gdzieś Majocha i jego bełkot - oświadczyła krótko.
Bardzo uważnie się temu wszystkiemu przyglądam - powiedziała tajemniczo była menedżerka piosenkarki, Maja Sablewska.
Myślicie, że Doda podniesie się po tym wszystkim? Jej menedżer wbił jej dodatkowo szpilę, oceniając, że nie umie mówić po angielsku, więc jej wyjazd za granicę to raczej ściema na potrzeby wywiadów.
Nas bardziej niż szczegóły ich rozliczeń interesuje co innego: Kto do cholery dał 160 tysięcy złotych zaliczki za autobiografię Dody...?!