Wchodzący na ekrany kin film Sponsoring Małgorzaty Szumowskiej to okazja do porozmawiania na kontrowersyjny temat w pasmach śniadaniowych. Czy sponsoring naprawdę jest powszechnym zjawiskiem? Sądzimy, że trochę przecenianym i podkręcanym celowo lub nie przez udające, że go surowo oceniają telewizje czy tygodniki opinii. A tak naprawdę szukające pretekstu, by puścić do kiosków okładkę z młodym gołym tyłkiem. Prostytucja zawsze była, zawsze będzie, i tyle. Opakowywanie jej w mniej przykre słowo i omawianie w telewizjach i tzw. poważnych gazetach wysokości miesięcznych stawek nie służy naszym zdaniem walce z nim. Ale to szczegół. Nie o tym ten tekst.
Chodzi o konkretny program, po którego emisji napisało do nas wiele osób z prośbą o reakcję. Była to "rozmowa" Kazimiery Szczuki z katolickim publicystą Tomaszem Terlikowskim w Pytaniu na śniadanie. Świetna para do konstruktywanej dyskusji, prawda?
Otóż wyjaśnijmy, choć większość z Was na pewno doskonale to widzi - nasze telewizje, publiczne i prywatne, działają w taki sam sposób: Pojawia się jakikolwiek kontrowersyjny temat, trzeba odbyć o nim płytką, wyrazistą "debatę". Zaprośmy więc ultraliberalną Szczukę i ultrakatolickiego Terlikowskiego i poudawajmy, że zadajemy im poważne pytania.
Co z tego wynika? Jakby to ująć delikatnie... Trzeba się naprawdę postarać, żeby wypaść słabo przy Terlikowskim. To gość, który wjeżdża do studia, zbiera się przez chwilę w sobie i w pierwszym monologu grozi ci piekłem. Co więc robi Szczuka? Mówi cokolwiek, żeby wkurzyć Terlikowskiego, bo wie, że dzięki temu wypadnie na nowoczesną. No bo jeżeli on ją potępia, to ona musi być nowoczesna i europejska. Reszta jest absolutnie nieważna. (Przy okazji gratulujemy wszystkim śniadaniowym i popołudniowym autorytetom ich błyskotliwych zwycięstw nad Terlikowskim.)
Co więc mówi Szczuka, skoro ma z nim wygrać debatę w temacie "sponsoring"? Zaczyna oczywiście bronić studentek uprawiających seks za pieniądze. Tłumaczy, że robią to, bo nie mają wyboru i że dzięki temu mogą skończyć studia. A w ogóle to rozdział na dziwki i nie-dziwki jest staroświecki... No błagamy, oceńcie ten tekst:
- Kim jest współczesna prostytutka?
- Są to dziewczyny, które nie mają pieniędzy. Mężczyźni mają pieniądze, dziewczyny nie. One chcą studiować, traktują to poważnie. Tu nie chodzi o klepanie biedy tylko o regularne przetrwanie po prostu. W ogóle ten podział na kobiety uczciwe i dziwki do mnie nie przemawia. Kompletnie! Chyba tak zawsze miałam. To jest po prostu praca dla nich i tam jest w tym filmie pokazany świat takiego powiedziałabym wszechstronnego prostytuowanie się wszystkich. Tak wygląda świat.
- One muszą przetrwać! - przerywała dalej rozmówcy.
Szczuka, jak większość celebrytów umie ładnie mówić i argumentować. No ale co te słowa oznaczają w praktyce?
Szczuka skrzywiła się też słysząc z ust katolika słowo "dziwkarz" ("Oj, to takie staroświeckie słowo..." - wtrąciła zniesmaczona). I tłumaczyła dalej:
- Jedna z nich mówi, że gdyby miała dorabiać jako kelnerka, to nie byłaby w stanie zdać dobrze egzaminów. Bo to jest na noce, ja mam tyle i tyle czasu, a tu po prostu jest szybko i... - urwała.
- Ale ja nie chcę, żeby pan mówił o jakiejś dziewczynie, że jest upadła, bo nie ma pieniędzy! - oburzała się dalej. (Gwoli sprawiedliwości - Terlikowski nie użył w ogóle takiego sformułowania, użyła go sama Szczuka.)
- Nie dlatego, że nie ma pieniędzy, tylko dlatego, że się prostytuuje.
- To co, ma zostać szwaczką?! - pytała wyraźnie nie rozumiejąc.
Nie chodzi o to, żeby komentować teraz złośliwie Szczukę i jej "podział na dziwki i nie-dziwki". Jej prywatne życie akurat naprawdę nikogo nie interesuje. Wszyscy uprawiają seks - ciekawsi ludzie niech to robią za darmo, mniej ciekawi - za pieniądze. Ok. Ale po co bronić w publicznej telewizji, przy śniadaniu uprawiania seksu za pieniądze jako metody zarabiania na studia? Nawet jeżeli jest to popularne, jest to mimo wszystko jakaś tam patologia. Po co to reklamować i po co tego bronić? Po co w ogóle podpowiadać dziewczynom, że istnieje taka droga?
Nie chodzi tu o film. Film jest jakąś zamkniętą całością, pokazuje pewien obraz świata, może być bolesny, niewygodny, dawać do myślenia, prowokować - pewnie, jak najbardziej. Sami go pewnie obejrzymy. Ale co to za publicystyka - zaprosić ultrakatolika Terlikowskiego i Szczukę, niech się pokłócą na wizji i uzgodnią, czy i kiedy wolno dawać dupy za kasę. Taką mamy dzisiaj telewizję.